Eizouken ni wa Te o Dasu na! – odcinek 1

Od premiery Ping Ponga, ostatniej serii telewizyjnej Masaakiego Yuasy, sporo się u niego działo. Zaczął bardziej eksperymentować z Flashem, wyreżyserował trzy filmy, stworzył dla Netfliksa mini-serię na podstawie Devilmana Gou Nagaia, a przede wszystkim założył własne studio, Science Saru. Eizouken ni wa Te o Dasu na! jest więc nie tylko powrotem Yuasy do telewizji, ale także pierwszą tego typu produkcją w nowym miejscu pracy.

Midori Asakusa od dziecka uwielbia anime, a jej największym marzeniem jest stworzyć własne. W dość wyjątkowych okolicznościach na pokazie dla członków klubu fanów anime poznaje Tsubame Mizusaki, szkolną gwiazdę i modelkę, która również okazuje się pasjonatką animacji. Midori świetnie rysuje tła i różnego rodzaju maszyny, Tsubame natomiast lepiej radzi sobie z rysowaniem ludzi. Ten duet uzupełnia Sayaka Kanamori, która choć nie zna się na anime ani trochę, to ma smykałkę do pieniędzy.

Początkowo nie rozumiałem, czemu Yuasa do ekranizacji wybrał zupełnie nieznaną na zachodzie mangę Sumito Oowary – pierwszy odcinek wyjaśnia jednak moje wątpliwości w stu procentach i sprawia, że jego decyzja staje się dla mnie nawet więcej niż zrozumiała.

Na początku zeszłego roku miałem przyjemność pisać na blogu o drugim sezonie Mob Psycho 100, który nazwałem wtedy celebracją medium, jakim jest animacja, ze względu na jego niesamowite wręcz wysokie walory i standardy produkcyjne oraz zabawy z różnymi technikami. Eizouken, choć jest zupełnie czymś innym, również jest swego rodzaju celebracją – nie medium jako techniki tworzenia filmów czy seriali, lecz jako swego rodzaju przedłużenia ludzkiej wyobraźni. Pokazuje, że to, co przychodzi oglądać nam na ekranie, najpierw rodzi się w naszych głowach, że animacja to przede wszystkim jedna z form sztuki, ekspresji i możliwości prezentacji tego, kim naprawdę gdzieś tam w głębi jesteśmy. Stąd bohaterki pod koniec odcinka wędrują wręcz do świata stworzonego w swoich szkicownikach, by przeżyć w nim przygodę niczym postaci z ulubionych serii.

W życiu każdego z nas jest moment, w którym postanawiamy o naszej przyszłości. Dla Midori takim momentem był pierwszy seans Mirai Shounen Conan, serii w reżyserii nikogo innego jak jednego z największych twórców i żywej legendy, Hayao Miyazakiego, której sceny na potrzeby pierwszego odcinka ekipa Yuasy odtworzyła(!) zupełnie od zera. Potrzebujecie więcej na potwierdzenie tezy, że Eizouken jest celebracją medium? Proszę bardzo! Pod koniec epizodu Tsubame wspomina, że spieszy się do domu, żeby obejrzeć anime stworzone przez „drużynę marzeń”, i wymienia tak znane nazwiska jak Toshiyuki Inoue, Shinya Ohira i Mitsuo Iso. Mnie po prostu szczęka opadła, gdy to usłyszałem.

A poza tym? Cóż, odcinek był po prostu prześliczny. Design lokacji i jego realizacja to absolutne mistrzostwo świata, podobnie dobrze wypada scenorys. Projekty postaci oddają charakterystyczną kreskę Oowary, bardzo lubiącego bawić się mimiką swoich bohaterów, w szczególności Midori, która w trakcie tych dwudziestu paru minut robi naprawdę dużo głupich min. Poza rozbudowaną mimiką, charakteru Midori nadaje również jej debiutująca seiyuu, Sairi Itou, której głos bardzo przypomina mi Junko Takeuchi, znaną przede wszystkim z roli Naruto Uzumakiego.

Muzycznie jest równie fantastycznie, co wizualnie. Piosenka Easy Breezy z openingu to utwór, który jeszcze przed premierą non-stop siedział mi w głowie za sprawą zwiastuna obejrzanego niezliczoną ilość razy. Za soundtrack do serii odpowiada Oorutaichi, który współpracował już z Yuasą przy shorcie Kick-Heart. Słychać, że absolutnie czuje on twórczość Yuasy i jego muzyka naprawdę dobrze uzupełnia się z obrazem, nadając całości odpowiedni klimat.

Mnie właściwie nic więcej nie potrzeba, ja już jestem kupiony. Masaaki Yuasa wciąż ma to, co czyni go jednym z największych i najbardziej wyjątkowych artystów, jakich do zaoferowania ma japońska animacja.

Leave a comment for: "Eizouken ni wa Te o Dasu na! – odcinek 1"