Infinite Dendrogram – odcinek 1

W roku 2043 na rynek wypuszczona zostaje pierwsza gra VRMMO, która pozwala na pełne zanurzenie w wirtualnej rzeczywistości. Dwa lata później Reiji Mukudori może pozwolić sobie na zakup egzemplarza i rozpoczęcie niezwykłej przygody w świecie gry!

Po założeniu konta gracz musi wybrać swoją ksywkę i stworzyć awatar. Nasz główny bohater zostaje Rayem Starlingiem, lekko modyfikując swój normalny wygląd. Co więcej, jak wszyscy gracze dostaje Embryo – tajemniczego partnera, którego postać i kształt na początku nie są znane, a oprócz kilku standardowych typów można otrzymać unikalną jednostkę. Wszystko zależy od rozwoju postaci i samego właściciela. Już w pierwszych minutach rozgrywki bohater omal nie zostaje zabity przez pędzącą dziewczynę, a to spotkanie stanowi preludium do pierwszej misji świeżo upieczonego gracza.

Liliana Grandria, dziewczę, które niemal ukatrupiło Raya, poszukuje zaginionej siostry. Zostawia swoje dane kontaktowe, zaś na ich odwrocie znajduje się podpowiedź, gdzie może być. Główny bohater nie rusza jednak beztrosko na ratunek – najpierw prosi o radę swojego brata, będącego weteranem tytułowej gry.

Shu Starling, czyli brat bohatera (w kostiumie misia), w ostatniej chwili ratuje dziewczęta. Szybko okazuje się jednak, że pierwszy atak owadzich potworów to była tylko dywersja, a główna część misji nie będzie tak prosta. Pojawiają się dwa znacznie potężniejsze potwory, i nawet Shu musi uznać ich wyższość. Liliana postanawia, że zatrzyma atakujących, a Ray ma uciec z jej młodszą siostrą. Nie ma jednak tak łatwo – pojawia się kolejna bestia, a sytuacja staje się beznadziejna. Ray rozpaczliwie przyzywa swoje Embryo, który okazuje się śliczną panną zmieniającą się w wielki miecz(?!), dzięki któremu protagonista rozprawia się z przeciwnikiem, a misja kończy się powodzeniem. Nemesis, bo tak owo Embryo się nazywa, należy do typu Maiden-Arms, a narodziła się z determinacji i duszy swojego mistrza.

Powiedzmy szczerze, założenia świata i bohaterowie do najoryginalniejszych nie należą. Wymieszano Sword Art Online, Fate oraz jeszcze kilka innych tytułów (nie mogę oprzeć się wrażeniu, że projekt Liliany wyciągnięto wprost z Goblin Slayera). To jeszcze nie przesądza, że seria musi być zła. Mamy tu sporo pozytywów: Ray zaczyna jako gracz najniższego poziomu, nie rzuca się też z motyką na słońce, gdy dostaje trudne zadanie. Ciekawe są reguły gry, ponieważ działania bohaterów bezpośrednio wpływają na scenariusz misji, a NPC-e mogą zginąć bezpowrotnie. „Realnym” graczom to nie grozi, jednak po śmierci nie mogą zalogować się przez 24 godziny, co oznacza, że w świecie wirtualnym tracą trzy doby. Niby nic strasznego, ale w przypadku misji, gdzie stawką jest życie NPC-a oznacza brak drugiej szansy. Niestety, trafiło się też kilka błędów logicznych. Liliana, będąca szychą w królewskiej gwardii, nie daje sobie rady z atakiem słabych przeciwników, po czym stawia czoła potężniejszym, z którymi nie poradził sobie osobnik wcześniej masakrujący bez problemu drobnicę… Wielu rzeczy na razie nie wiemy, zwłaszcza szczegółów dotyczących funkcjonowania Embryo czy też interakcji pomiędzy graczami a NPC-ami.

Oprawa wizualna stoi na dobrym poziomie. Projekty postaci są zróżnicowane i barwne, mimo że niezbyt oryginalne. Tła są dość szczegółowe, a mnogość lokalizacji podkreśla włożony w nie wysiłek. Animacja jest poprawna, płynna, a sceny walki dynamiczne. Co prawda nie jest to poziom zachwytu, ale też nie można narzekać.

Pierwszy odcinek Infinite Dendrogram zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Być może otrzymamy przyzwoitą serię, która sprytnie wykorzystuje znane i lubiane schematy oraz elementy, nie obrażając przy tym inteligencji widza.

Leave a comment for: "Infinite Dendrogram – odcinek 1"