Number 24 – odcinek 1

Szczerze mówiąc, pierwszy odcinek był tak słaby, że nie chce mi się o nim pisać i najchętniej zakończyłabym tę zajawkę krótkim „Szkoda czasu”… Już plakat wyglądał niezbyt zachęcająco, jakby ktoś pożenił tęczowych idoli z serią sportową, i w sumie jest to idealne podsumowanie pierwszego odcinka. Przy czym dominuje pierwiastek „idolowy” – piłkę widać tylko w openingu i w ogóle występują tu poważne niedobory jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Generalnie, mamy stado (serio, STADO) kolorowych biszy, którzy snują się po ekranie, tocząc niezbyt interesujące rozmowy o d…e Maryni. „Fabuła” (o wiele za mocne słowo) kręci się wokół Natsu, słodkiego optymisty zakochanego w rugby – niestety w ciągu bardzo dramatycznej pierwszej minuty odcinka widzimy, jak tenże Natsu ulega wypadkowi motocyklowemu i jego karierę sportową szlag trafia. Ale kocha rugby! A jak kocha, to nie rzuci, więc postanawia zostać menedżerem drużyny! W związku z tym z uśmiechem i pieśnią na ustach biega po lód, myje bidony i pierze ręczniki. I martwi się jeszcze o cherlawego pierwszoklasistę, który też kocha rugby, ale że wątły jak mimoza, średnio się do gry nadaje (rozdeptaliby jak karalucha)… I tak się pocieszają, przerzucając motywującymi hasłami rodem z facebooka. No tęcza uszami i nosem się widzowi wylewa.

Cóż, to jedna z tych serii, gdzie bohaterów odróżnia się po kolorze włosów, bo człowiek za diabła nie jest w stanie spamiętać ich imion. Do tego samego wniosku doszli twórcy i dlatego, kiedy pokazują nowego przystojniaka, po prostu podpisują go z imienia i nazwiska, bo a nuż ktoś zapamięta. I tak leci dwadzieścia minut – trochę dramy przez minutkę, a potem wybór mistera lokalnego boiska. Zapomniałabym wspomnieć o najlepszym przyjacielu głównego bohatera, takim animowanym Dolphie Lundgrenie – zero mimiki, zero emocji, ale się troszczy, bo nosi Natsu torbę na uczelnię. Tak, kochani, całość zalatuje męsko-męskim fanserwisem na kilometr – ale takim tanim, nijakim, co to wiemy, że nic z tego nie będzie, chyba że sobie jedna yaoistka z drugą narysują. No chała straszliwa i nudna przeraźliwie. Ot, pokaz slajdów z biszami, takimi se na dodatek. Potencjał żaden, bo jedna scena wystarczy, żeby widz wiedział, co go jeszcze czeka. Jak już wspomniałam, szkoda czasu.

Leave a comment for: "Number 24 – odcinek 1"