Nami yo Kiite Kure – odcinek 1

Las nocą, pośród drzew samotna kobieta prowadzi przedziwny dialog sama ze sobą, podczas gdy naprzeciwko niej stoi wielki niedźwiedź. Mimo to bohaterka nie przestaje – wyjmuje plik papierów, które okazują się listami, i zaczyna je czytać, udzielając autorom rad. Czyżby audycja prowadzona wprost z leśnej głuszy? Nie do końca; o ile program okazuje się prawdziwy, o tyle nocne dekoracje to tylko wymysł reżysera, do którego prowadząca stara się dostosować. Ale kim jest nieco ekscentryczna bohaterka i co robi w radiu? Cóż…

Związek Kody Minare zakończył się dosyć burzliwie i to nie z winy kobiety. Tym bardziej można zrozumieć jej wściekłość i rozgoryczenie. Tyle że Koda nie ma w zwyczaju rozpaczać po cichu – kobieta problemy bierze na klatę, po czym zapija je dużą ilością alkoholu. Nie inaczej jest tym razem, a że bohaterka upija się w barze, przy okazji postanawia się zwierzyć z kłopotów sercowych siedzącemu obok niej nieznajomemu. Potem już tylko pobudka w domu, jakiś film na pociechę i można ruszać do pracy. Co prawda coś tam się jeszcze tli w Kodzie, ale służbowe obowiązki szybko przysłaniają wszystko inne. Przynajmniej do czasu, kiedy bohaterka słyszy w radiu swój pijacki monolog i w ekspresowym tempie zaczyna kojarzyć fakty. Otóż przypadkowy znajomy to pracownik lokalnej radiostacji, który postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję i puścić podczas audycji wyznanie Minare. Wściekła kobieta rusza do radiostacji tylko po to, by zasiąść za mikrofonem i wyjaśnić swoje zachowanie, i trzeba przyznać, że idzie jej to całkiem dobrze.

Nie ukrywam, że czekałam na Nami yo Kiite Kure, licząc na nieco szalone, ale dojrzałe okruchy życia. Na razie seria nie do końca spełniła moje oczekiwania, głównie z powodu specyficznego sposobu narracji. Zacznijmy od tego, że Koda lubi mówić – mówi dużo i szybko, przekuwa w słowa nawet najmniej istotne przemyślenia. Jako widz czułam się przytłoczona taką liczbą słów, zwłaszcza że słyszymy głos Kody nawet kiedy monolog jest wewnętrzny, a na ekranie ktoś inny rozmawia. Muszę przyznać, że w połączeniu z cholerycznym sposobem bycia bohaterki jest to dosyć męczące. Pierwszy odcinek to prawdziwy potok słów, w większości wykrzyczanych, ponieważ Minare wyraża się niezwykle emocjonalnie. Serio, nie spodziewałam się tak intensywnych bodźców. Sposób bycia bohaterki całkowicie przyćmił też pozostałe postacie, w tej chwili będące jedynie tłem dla jej poczynań. Mimo to polubiłam charakterną Kodę i jej bezpośredniość, chociaż jej reakcja na puszczenie w radiu pijackiego bełkotu nie przekonała mnie – w sensie, wpadnięcie tam z awanturą było całkowicie uzasadnione, ale kompletne poddanie się woli dyrektora już nie bardzo. Ale daję anime kredyt zaufania, bo jestem autentycznie ciekawa, jak rozwinie się wątek obyczajowy i chętnie poznam pozostałych bohaterów.

Oprócz potoku słów, drażniła mnie jeszcze jedna rzecz – dziwne cienie na białkach oczu bohaterów. Przez chwilę myślałam, że to jakaś wpadka rysowników, a nie zamierzony efekt. Reszt zupełnie w porządku, może poza słabiutkim CG. Dużym plusem są piosenki, czyli czołówka i ending. Melodyjne i naprawdę wprawnie zaśpiewane, nie kojarzące się tak bardzo z anime. Poza tym, warto wspomnieć o zgrabnie wplecionych w fabułę ciekawostkach regionalnych. Na pewno nie jest to czarny koń sezonu, ale istnieje spora szansa, że będzie z tego sympatyczna seria komediowo-obyczajowa.

Leave a comment for: "Nami yo Kiite Kure – odcinek 1"