Gibiate – odcinek 2

Festiwal nonsensu i kiczu trwa sobie w najlepsze. Lemingi, owszem, mają budynek, w którym się ukrywają, ale istnienie tych namiotów pozbawione jest racji bytu. Jakim cudem oni jeszcze żyją, to ja nie mam zielonego pojęcia, bo jak im korki wywaliło i cała elektryczność padła, to wcześniej zaplanowanych działań ani widu, ani słychu. Za to w pięć sekund wymyślony plan z pochodniami i podpaleniem wspomnianych wyżej namiotów jest super! Nie żeby to cokolwiek dało, ponieważ stwory na nóżkach i przy pomocy skrzydełek bez problemu sobie z oknami sali gimnastycznej poradziły i zaczęły radośnie cywilów mordować. „Wojskowymi” już od jakiegoś czasu były zajęte. ALE kiedy pan samuraj dostał w łapki miecz, a shinobi dorwał się do granatów i mocnej linki, to zaczęła się siekanina potworów, których kule z broni automatycznej się nie imały, ale z szybkim ostrzem nie były już sobie w stanie poradzić…

Trochę gadają, trochę walczą, trochę umierają (a zwłaszcza umierają) i w sumie nic poza tym. Twórcy na siłę starają się też wzruszyć widza, ubijając poczciwego i jeszcze głupszego dziadka, który wiedząc, jak ryzykuje, postanowił na piechotę wrócić ze swojego mieszkania, znajdującego się gdzieś hen, hen daleko poza „bezpieczną strefą”. Ale inaczej samuraj nie dostałby miecza. Cóż, coś za coś.

W tym odcinku było więcej scen akcji niż w poprzednim, ale statyczność ujęć i wygląd potworów bardzo skutecznie niweczą próby wytworzenia minimalnego napięcia czy dramatyzmu. Nadal jest kiczowato, absurdalnie i bardzo, ale to bardzo drętwo, więc nadal nie polecam.

O, takie właśnie cuda atakują lemingi…

Leave a comment for: "Gibiate – odcinek 2"