Lapis ReLiGHTs – odcinek 2

I znów – nie było najgorzej. Co prawda nudziłam się lekko przez większą część odcinka, a ożywiłam – też lekko – dopiero pod koniec, ale narzekać na razie przesadnie nie ma na co. Owa większa część składała się z dwóch wątków. Po pierwsze, bardzo skrótowo przedstawionych nieskutecznych prób naszej grupki zyskania potrzebnych im punktów, a przy okazji zacieśnienia więzi z nową członkinią (to oczywiście udane). Próby były nawet przeciwskuteczne, bo punktów jakoś ubywało – a to zadziorna Żółta Lavie pyskowała na wykładzie, a to niezdarna Zielona Lynette stłukła wazę i szybę, a to Fioletowa Ashley* odpaliła magiczną strzałę nie tam gdzie trzeba, a to Tiara zepsuła magiczny sprzęt latający. Tylko Rosetta nie popełniła niczego szczególnego, za to znika tajemniczo po godzinach, więc dziewczyny, zamiast obradować nad sposobem zdobycia owych punktów, postanawiają ją śledzić, wietrząc romans (Zielona).

W połowie drogi straciwszy Rosettę z oczu, dziewczyny zatrzymują się w kafejce na odpoczynek. Pracuje tam jedna z uczennic, więc zastanawiają się, czy i ich koleżanka sobie nie dorabia, ale po co, skoro jest szlachetnie urodzona? Tiara oczywiście też, jak słusznie zgadują, a my już wiemy – choć ona nie chce im ujawniać, że jest wręcz księżniczką. Jest miło, ale trzeba dalej kontynuować śledztwo, a czeka ich nie lada odkrycie. Czy po spotkaniu Rosetty na przeszukiwaniu śmietnika dziewczyny zmienią zdanie o niej…? Fakt, jej rodzina zbiedniała, ale nie jest jeszcze tak źle: po prostu w ramach różnych zleceń robiła właśnie za petsitterkę i zgubiła kaczora. No to teraz szukamy kaczora Alfreda!

Tym razem okazuje się, że najskuteczniejsza w poszukiwaniach – przy odrobinie szczęścia – jest Lavie, na ogół sprawiająca wrażenie grupowej baka. Ashley i Lyn bowiem mają swoje fiksacje, które je odciągają od poszukiwań, choć zamiłowanie Zielonej do książek ostatecznie się przyda do schwytania złośliwego ptaka (nowe zaklęcie), kiedy tamte dwie wylądują w wodzie. Tiara uniknęła tego dramatycznego losu uratowana przez Rosettę, co dało następnie asumpt do miłych wspomnień z ich dzieciństwa oraz powrotu do zwyczaju zawracania się do siebie nawzajem skróconymi imionami: Tia i Rose. Milutko.

By to uczcić, obie przyjaciółki (tamta trójka poszła odpocząć i się wysuszyć) idą na miasto, gdzie na lewitującej magicznie scenie ma się odbyć koncert Orkiestry. Właśnie występuje zespół supernova, konkretnie trzy dziewczyny, z którymi zderzyła się Tiara poprzednio, w bardzo seksi pseudomundurkach. No i dowiadujemy się, czemu będzie służył mariaż magii i idolkowania: wyzwolona podczas koncertu energia widzów przetwarzana jest przez ową Orkiestrę na manę podtrzymującą funkcjonowanie miasta. Ma to nawet sens. Rzecz jasna, Tiara – i bez wątpienia reszta – też będzie chciała stać się częścią Orkiestry, zatem od przyszłego tygodnia gambare!

Hm, nadal nie było szkodliwie, i właściwie nie bardzo mam się do czego przyczepić prócz kilku drobiazgów. Po pierwsze, nieco szwankujące tempo: pospieszna akcja – a raczej ciąg powiązanych ze sobą lekko komediowych scen – na początku i nudnawy z racji przesadnego rozciągnięcia środek; częściowo wynagrodził to pokaz supernowej, którego, o dziwo, dało się też słuchać. Po drugie, delikatny fanserwis yuri, też w wersji z przymrużeniem oka, nadal jest obecny i choć mnie nie drażni, to zwyczajnie uważam go za niepotrzebny i nieuzasadniony. Po trzecie, miasto jest bardzo ładne i szczegółowe, ale puste; statyści pojawiają się tylko tam, gdzie to naprawdę niezbędne. Animacja bez większych wpadek, kolorystyka oraz gra świateł ładna, nadal nie podoba mi się główna bohaterka. Chyba jestem nawet trochę zainteresowana trzecim odcinkiem…?!

 * Tak naprawdę zapamiętałam tylko jej imię – reszta trójki sprawdzona w sieci.

Leave a comment for: "Lapis ReLiGHTs – odcinek 2"