Monster Musume no Oisha-san – odcinek 1

Chociaż odcinek zaczyna się ponurym ujęciem pobojowiska, szybko dowiadujemy się, że po wyczerpującej wojnie ludzie i nie-ludzie nauczyli się z czasem żyć w zgodzie i harmonii. Tu przenosimy się do współczesności tego świata, czyli pseudoeuropejskiego miasta zamieszkanego przez przedstawicieli wszelkich ras. Tutaj właśnie prowadzi swój gabinet doktor Glenn Litbeit, wspierany przez śliczną i kształtną asystentkę-farmaceutkę, lamię Saphentite Neikes. Choć sam jest człowiekiem, specjalizuje się w leczeniu potworów, o czym przekonujemy się od razu, albowiem poznajemy go w trakcie badania palpacyjnego piersi atrakcyjnej minotaurki. To jednak tylko przedsmak wydarzeń odcinka, później bowiem doktor Glenn na prośbę swojej mentorki udaje się na miejscową arenę sportową, by przeprowadzić okresową kontrolę zdrowia zmagających się tam wojowników. Ku jego zaskoczeniu okazuje się, że bandą twardą zabijaków rządzi młoda i ładna centaurzyca (nie wiem, czy dostrzegacie już pewną prawidłowość?) Tisalia Scythia. Do tego jest ona dziedziczką potężnego rodu przedsiębiorców o manierach typowej ojou-sama, łącznie z egzaltowanym śmiechem. Poważnie traktuje jednak karierę sportową, zaś jak się szybko okazuje, mimo idealnego stanu zdrowia przegrywa ostatnio pojedynek za pojedynkiem. Jednakże doktor Glenn nie na darmo jest protagonistą serii – możecie być pewni, że coś na to zdoła poradzić, odkrywszy najpierw źródło problemów.

No dobrze, jest to ecchi. Pewnie nie ma sensu tłumaczyć, że wizyta u ginekologa dla przytłaczającej większości kobiet nie jest ciągiem orgazmów, ani też zżymać się, że pan doktor Glenn swobodnie dyskutuje o stanie zdrowia swojej pacjentki z osobami trzecimi. Nawet jednak pominąwszy takie złośliwości trzeba stwierdzić, że Monster Musume no Oisha-san to na razie seria okropnie anemiczna i pozbawiona charakteru, choć wydawałoby się, że z podobną tematyką i zróżnicowaniem obsady powinien to być fanserwiśny samograj. Po części winiłabym za to głównego bohatera. Rozumiem, że miał być miły i pakować się w różowe sytuacje przypadkiem, ale – chociaż jest rdzennym mieszkańcem omawianego świata – wygląda i brzmi jak isekajowany tydzień wcześniej japoński nastolatek. Po części odpowiada za to świat, stanowiący leniwą mieszankę projektów ubrań, domów i sprzętów z różnych epok, bez żadnego ładu i porządku. Po części – scenariusz, bez żadnej finezji dążący od sceny fanserwiśnej A do sceny fanserwiśnej B i sprawiający wrażenie, jakby dodanie do nich jakiejś spajającej historii stanowiło przykrą konieczność, której najchętniej by uniknięto.

Najgorsze jednak, że nie spodziewałam się – nawet przy obecnych ograniczeniach produkcyjnych – czegoś tak brzydkiego. Niestety, ale projektowanie ludzko-zwierzęcych hybryd i fantastycznych gatunków wymaga pewnego talentu i staranności, tu natomiast wszystkie postaci wyglądają i  poruszają się okropnie sztywno. Nawet „ludzkie” partie w większości ujęć wyglądają jak narysowane przez kompletnego amatora, z dziwacznymi proporcjami ciała i twarzy. Zażartowałam w pierwszej chwili, że pewnie cała energia poszła na odwzorowanie wyglądu i ruchu biustów, ale nie – też są krzywe i prawie nieruchome. Że można potworo-dziewczyny pokazać znacznie lepiej, udowadnia nie tylko niedawne Ishuzoku Reviewers, ale i pochodzące sprzed pięciu lat Monster Musume no Iru Nichijou, więc nie przyjmuję argumentu, że to za trudne.

Nie było to niesmaczne, nie było szczególnie wulgarne, było tylko nieludzko nijakie. Nie boli spróbować, ale na razie nie potrafiłabym tego nikomu polecić.

Leave a comment for: "Monster Musume no Oisha-san – odcinek 1"