Uzaki-chan wa Asobitai! – odcinek 1

Shin’ichi Sakurai, świeżo upieczony student drugiego roku studiów, najbardziej w świecie ceni sobie spokój i samotność. Pewnego dnia natyka się na Hanę Uzaki, którą zna z liceum (z zajęć pływackich). Dziewczyna właśnie rozpoczyna studia na tej samej uczelni i wyraźnie chce spędzić ze starszym znajomym trochę czasu, czym jednak ten nie jest w ogóle zainteresowany, przez co pierwszy rok mija i nic się między nimi nie dzieje. Gdy spotykają się ponownie – Shin’ichi jest już na trzecim roku, Hana zaś na drugim – dziewczyna postanawia działać bardziej stanowczo, aby nie stracić kolejnych miesięcy. To początek trudnych chwil dla biednego Shin’ichiego.

Shin’ichi dowiaduje się, że odwołano mu zajęcia, a ponieważ tego dnia nie pracuje, ma całe popołudnie dla siebie. Znaczy, chciałby mieć, bo znów pojawia się Hana. Choć chłopak mówi, że wolałby spędzić ten czas w samotności, po zrobieniu mu awantury wśród ludzi Uzaki dopina swego – aby nie wyjść na okrutnego człowieka, Sakurai musi ją gdzieś zabrać. Wybór pada na kino. Hana naśmiewa się ze znajomego, że lubi w pojedynkę oglądać filmy. Tłumaczenie, że przecież każdy człowiek powinien relaksować się po swojemu, niewiele daje – dziewczyna i tak wie lepiej i dalej nazywa bohatera samotnym ponurakiem. Nic dziwnego, że cierpliwość chłopaka się kończy i postanawia on zareagować nieco dobitniej niż poprzez krzyk. Mimo to zgadza się wziąć znajomą na seans, ba, płaci za swój i jej bilet zebranymi wcześniej punktami, co także jest dla Hany powodem do nieprzyjemnych uszczypliwości. Zadowoleni po seansie bohaterowie powoli wracają do domu, gdy Hana oświadcza, że zamierza kupić sobie nowe słuchawki. Shin’ichi tym razem się nie opiera, choć pewnie gdyby wiedział, co go czeka w środku sklepu… Tam bowiem Uzaki, zamiast zająć się szukaniem słuchawek, woli testować różne sprzęty, np. fotel do masażu. Hm, tak, to wyśmienita okazja do ukazania bohaterki jęczącej niczym podczas stosunku („to naprawdę tylko masaż!”). Bohaterowie korzystają też z VR. Sakurai dostaje przypadkiem cios od Hany, później zaś łapie ją… cóż, wiadomo za co, myląc z jakąś ośmiornicą.

Po wirtualnych przeżyciach Shin’ichi nabiera ochoty na prawdziwe wyzwanie, postanawia więc poodbijać bejsbolowe piłki. Niezbyt mu idzie, czego nie omieszka skomentować Hana. Przestaje jej być do śmiechu, kiedy podczas swojej próby, oczywiście bez rozgrzewki, dostaje silnego bólu pleców. Wyraźnie przejęty chłopak każe jej udać się do domu, ona jednak woli pójść z nim na kolację. Ostatni punkt wspólnego dnia początkowo wydaje się przebiegać normalnie, do czasu, aż Sakurai orientuje się, że dziewczyna zjadła mu całego kurczaka – co więcej, nie powstrzymuje się przy drugiej porcji.

Następnego dnia Hana zaczepia Shin’ichiego, licząc, że znowu gdzieś pójdą – tym razem bohater wymawia się pracą. Zastanawia się jednocześnie, dlaczego Hana tak bardzo się zmieniła od czasu liceum – najwyraźniej w szkole była mniej nieznośna. Ostatecznie stwierdza, że parę chwil z nią nie może być takie złe, czego jednak szybko żałuje, gdy Hana zaczyna narzekać na ból pleców – a robi to rzecz jasna przy ludziach, tak, jakby chodziło o coś zbereźnego.

Zadajmy sobie parę pytań. Czy komedia, w której bohaterka paskudnie naśmiewa się ze sposobu spędzania wolnego czasu innej osoby jest zabawna? Nie. Czy może w ogóle śmieszyć ktoś nabijający się z bohatera, bo np. źle odbił piłkę? Jeszcze czego. O, a dziewczyna pojękująca na fotelu do masażu albo chłopak przypadkowo łapiący ją za cycka i nawet nieorientujący się, za co złapał – czy to oznacza ubaw po pachy? Przepraszam bardzo, ale nie. Ani ubaw po pachy, ani najmniejszego uśmiechu. Uzaki-chan wa Asobitai! jest po prostu irytujące. Wkurzające. Powiedziałabym wręcz, że wstrętne, stara się bowiem – mocno nieudolnie – rozśmieszać widzów topornymi żartami z najniższej półki, w głównej mierze skupiającymi się na wielkich piersiach Hany. Podczas oglądania czułam zażenowanie i czuję wciąż, gdy piszę te słowa. Żaden z epizodów mnie ani przez moment nie rozśmieszył – uśmiechnęłam się co najwyżej na widok mordki kota, choć po zastanowieniu stwierdzam, że jest bardziej straszna niż zabawna. Kiepskie gagi nie są jednak, niestety, jedyną wadą serii. Tą największą jest główna bohaterka. Nie potrafię polubić osoby śmiejącej się z innej albo zwalajacej winę na kogoś innego za własną nieodpowiedzialność. Hana jest okropna, niby dorosły człowiek, a zachowuje się jak dziewczynka z podstawówki ryjąca ze śmiechu z byle powodu i nieprzejawiająca najmniejszego szacunku do rozmówcy. Nie przypominam sobie, by jakakolwiek inna postać z anime mnie tak zirytowała jak ona już po pierwszym odcinku. Pod koniec zasugerowano, że Hana była kiedyś inna. Nawet jeśli i nawet jeśli rzeczywiście później się poprawi albo otrzymamy sensowne wyjaśnienie zachowania bohaterki, nie zmienia to faktu, że twórcy zaczęli bardzo kiepsko, a jak wiadomo – pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Sakurai przy Uzaki wygląda na dojrzałego i rozsądnego chłopaka, ale i on czasem nie wytrzymuje i reaguje gwałtowniej na poczynania koleżanki – aczkolwiek uważam, że i tak odznacza się wyjątkową cierpliwością i łagodnością. Nie wzbudził on we mnie takich emocji jak Hana, choć nie powiedziałabym też, że zyskał moją sympatię. Innych bohaterów, poza kilkoma epizodycznymi, nie uświadczymy. Może gdy akcja nie będzie skupiała się wyłącznie na perypetiach biednego chłopaka i jego prześladowczyni, seans okaże się znacznie lepszy, bo na chwilę obecną anime nie da się po prostu oglądać.

Kiepsko się też na serię patrzy ze względu na oprawę audiowizualną. Grafika nie dostarcza cudów – chyba pierwszy raz odkąd piszę zajawki miałam problem ze zrobieniem przynajmniej paru ciekawych zrzutek. Hana prezentuje się brzydko (szczególnie jej oczy), oczywiście też musiała zostać obdarzona wielkim biustem; szkoda, że przy okazji nie otrzymała bardziej kobiecej sylwetki. Sakurai natomiast wygląda nijako. Jeszcze gorzej wypada animacja, istniejąca jedynie kiedy trzeba, a to i nie zawsze. Ruch wśród tłumu, którego też zresztą niewiele, prawie nie występuje, a główni bohaterowie to nawet sztywno stoją. Muzycznie też seria nie jest dla mnie – zarówno opening, jak ending sprawia, że chcę natychmiast puścić sobie coś dobrego. Muzyka w tle jakaś tam płynie i tyle dałoby się w sumie o niej powiedzieć. Co do seiyuu, Naomi Oozora dobrze się sprawdza w roli najbardziej irytującej postaci sezonu (nie wierzę, że czeka mnie spotkanie z kimś gorszym), Kenji Akabane natomiast nie zawsze brzmi naturalnie, zwłaszcza w momentach złości. Na ogół jednak nie jest z ich pracą bardzo źle i jakoś się ich słucha.

Cóż powiedzieć – odbębnię dwa następne odcinki i pożegnam się z tą żenującą komedią. Chyba że naprawdę anime się polepszy. Nadzieja w innych bohaterach i w tym, że pojawi się jakiś wątek przewodni, oglądanie bowiem zbioru kiepskich gagów prędzej czy później znudzi. Przede wszystkim zaś liczę, że główna bohaterka przestanie wkurzać.

Leave a comment for: "Uzaki-chan wa Asobitai! – odcinek 1"