Shingeki no Bahamut: Genesis – odcinek 1

[HorribleSubs]_Shingeki_no_Bahamut_-_Genesis_-_01_[720p].mkv_snapshot_13.48_[2014.10.06_21.56.33]

Nie mogę powiedzieć, że sezon jesienny rozpoczął się dla mnie szczęśliwie. Na razie nadgryzione przeze mnie serie okazywały się mniejszym lub większym rozczarowaniem. Z Shingeki no Bahamut: Genesis nie wiązałam wielkich nadziei, głównie dlatego, że nie mam zaufania do anime na podstawie gier karcianych. Tymczasem produkcja ma szansę stać się moim faworytem jesiennej ramówki. Zaczyna się bardzo efektownie – od sceny zapieczętowania tytułowego Bahamuta przez demony, bogów i ludzi. Wszystko wybucha, walczący pędzą na koniach, przyzywają jakieś istoty dzięki magicznym kręgom, jest nawet powiewający Thranduil na piekielnym wierzchowcu (takiego powinien mieć w filmie, a nie łosia). Co ciekawe, dwa tysiące lat później napięcie nadal rośnie, mimo iż nie mamy do czynienia z wielką bitwą! Ulicami pseudośredniowiecznego miasta mkną dwaj łowcy nagród – rudowłosy i wygadany Favaro oraz dumny i dobrze urodzony Kaisar. Jak widać łączy ich bardzo szorstka męska przyjaźń, gdyż okładają się na wszelkie możliwe sposoby, efektownie skacząc konno po dachach tudzież pojedynkując się na wielkim kole, które toczy się po ulicy, siejąc zamęt i zniszczenie. A to dopiero kilka pierwszych minut anime! Dalej jest równie interesująco, kiedy Favaro postanawia podreperować budżet, łapiąc znanego w mieście przestępcę, a na wóz pewnych nieistotnych rzezimieszków spada z nieba goła dziewoja…

Bogowie, ja nawet nie wiem, kiedy minęło te dwadzieścia minut! Shingeki no Bahamut: Genesis ma wszystko, co tygrysy lubią najbardziej – charakternych i pełnokrwistych bohaterów-zawadiaków, dużo efektownych pościgów i pojedynków, a także magię, demoniszcza i zalążek interesującego wątku głównego. Favaro jest wyjątkowo uroczym urwipołciem, z odpowiednio ignoranckim podejściem do świata i poczuciem humoru, co sprawia, że pięknie dopełnia się z pełnym ideałów Kaisarem. Naturalnie widać w produkcji karciane powinowactwo, ale trudno ją nazwać nachalną reklamą, która oprócz nawiązań nie ma nic do zaoferowania. Zresztą gdyby każda seria na podstawie gry wyglądała w ten sposób, byłabym już nałogowym graczem.

Zostaje jeszcze oprawa audiowizualna, na którą nie szczędzono pieniędzy, acz mam nadzieję, że wystarczy ich na cały serial, a nie tylko pierwszy odcinek. Projekty postaci są boskie – różnorodne, dokładne i szalenie dopracowane. Bohaterowie posiadają bogatą mimikę, poruszają się szybko i zwinnie, a pojedynki zostały przemyślane od strony choreograficznej. Tła są niezwykle bogate i w niczym nie przypominają ciętych od jednej sztancy ubogich widoczków. Podoba mi się wszystko, od oświetlenia, po projekty demonów czy budynków. Serio, mam wrażenie, że przyłożono się do każdego detalu! Za jedyną wadę można uznać komputerowe wstawki, chociaż uczciwie przyznaję, że po obejrzeniu trailera obawiałam się ich bardziej. Tymczasem razem z klasycznym rysunkiem tworzą dość zgrabną i harmonijną całość. Równie pozytywne wrażenie zrobiła na mnie muzyka – bogata w rozmaite kompozycje, od filharmonijno-operowych brzmień, po bardziej współczesne i dynamiczne utwory.

Wady? Pewnie jakieś by się znalazły, ale nie widzę sensu szukać na siłę. Póki co, to najmilsza niespodzianka sezonu jesiennego, acz zastanawiam się czy twórcom wystarczy „pary” na wszystkie odcinki, bo utrzymanie podobnego tempa może być problematyczne. Pożyjemy, zobaczymy. Na razie gorąco zachęcam do seansu!

Leave a comment for: "Shingeki no Bahamut: Genesis – odcinek 1"