Czas powagę odłożyć na bok, do akcji wkraczają bracia o wspaniale uzupełniających się mocach. Starszy potrafi zmienić swą aparycję i głos w kilka sekund, dzięki czemu łatwo zwodzi niczego nie podejrzewające ofiary. Młodszy z kolei posiada mangę, a na jej kartach może odczytać najbliższą przyszłość, która zawsze toczy się tak jak przepowiedziano i której nie da się pod żadnym pozorem zmienić. Szczwane rodzeństwo zastawia na Joutarou i spółkę zasadzkę w niewielkiej kawiarence, kierując się proroctwami komiksu. Szkopuł w tym, że choć przyszłości nie da się zmienić, to wróżby trzeba też umieć dokładnie zinterpretować…
Trzeci odcinek JoJo to ciągła komedia pomyłek, znakomicie rozluźniająca atmosferę przed nadchodzącymi wydarzeniami, które już tak beztroskie nie będą. Już od początku wiadomo, że braciszkowie poniosą spektakularną klęskę i pod koniec było mi ich nawet żal.
Twórcy zgodnie z wariackim duchem tego fragmentu przygotowali nawet osobny ending i zrezygnowali z dotychczasowego openingu, co nie tylko pozwoliło zmieścić więcej akcji bez potrzeby okrawania dialogów, ale też podkreśliło wyjątkowy charakter trzeciego odcinka. Jak dla mnie bomba, w takim tempie mityczna dyszka w ocenie za całokształt może stać się rzeczywistością.