Sengoku Musou – odcinek 3

SMshu

.. i jeszcze więcej postaci? Naprawdę?! Wyobrażam sobie, jak musiały wyglądać negocjacje przedprodukcyjne:

– Damy wam tę licencję, ale mamy jeden warunek – w serialu musi się pojawić każda z postaci występujących w czterech częściach gier Sengoku Musou.
– Każda?!
– Każda. Bez tego fani gier będą narzekać, a tego byśmy nie chcieli!
– A czy w takim razie wszyscy inni nie będą narzekać? Zresztą – nieważne, to przecież tylko reklamówka do Sengoku Musou 4-II.

fa

Nie mam bladego pojęcia, kto to. Nie wypełniłem obowiązków recenzenta.

Tłok na ekranie nie musi od razu dewastować serialu, jednakowoż widz musi wiedzieć, o czym właściwie jest opowiadana historia. W tym przypadku, że tak spytam: Why should I even care? Bracia Sanada przeżywają osobisty dramat, oddany z żarem kondensatu Bosego-Einsteina. Gdybym miał opisać ich charaktery, to potrafiłbym powiedzieć, że Yukimura jest bardziej gwałtowny, a Nobuyuki spokojniejszy i w zasadzie tyle. Jest z 5 minut retrospekcji przedstawiających ich wcześniejsze losy. Czy to wystarczy, aby się tym wszystkim jakkolwiek przejmować? Nijak.

Oprócz tego ciągnie się konflikt wojskowy między Ieyasu Tokugawą a Mitsunarim Ishidą. O żadnym z nich nie wiemy praktycznie nic, więc który wygra, jest widzowi całkowicie obojętne. Przy okazji okazało się, że bitwa o Sekigaharę, która ten konflikt autentycznie zakończyła, będzie w następnym odcinku. To tyle, jeśli chodzi o realizm historyczny, a także moje wyczucie prądów fabularnych tego serialu. Inspiracje historyczne od początku były bardzo luźne, ale liczyłem, że skoro każdy japoński uczeń tę bitwę kojarzy, to będzie to kulminacja, wokół której będzie stopniowo budowane napięcie. A gdzie tam…

W trzecim odcinku po raz pierwszy pojawiają się długo oczekiwane bitwy, i rzadko kiedy z taką stanowczością mogę stwierdzić, że nie warto było czekać. Mam zwyczaj czasami pastwić się nad anime, sarkając, że animacja to pokaz slajdów. Teraz jednak wyrażanie to nabrało nowego charakteru – jest mianowicie dosłowne. Obserwujemy kolejno wyświetlane rysunki przedstawiające bitwę, kamera się trzęsie, żeby było dramatyczniej, a narrator opowiada, co się aktualnie dzieje. Ja nie żartuję. Żałość, to żałość tak głęboka, że przebija skorupę ziemską i wywołuje wylewy magmowe.

fa

Bitwa… może bez komentarza.

Są bitwy, jest więc i strategia oraz taktyka wojskowa. Nie ma tego tyle, ile bym chciał, ale poprawia to odbiór odcinka. Psuje go za to postać dowódcy Hidetady Tokugawy. Jest antypatycznym idiotą – wszystko co robi, jest głupie, wszystko co mówi, jest chamskie. To postać tak płaska, że nuży po pierwszych 30 sekundach, a zrobili z niego bohatera odcinka. W konflikcie między nim a bohaterskim i honorowym Yukimurą Sanadą z góry wiadomo, kto wygra, po co więc to w ogóle oglądać? Padają tu wzniosłe teksty o „sztuce wojennej rodu Sanada”, która na razie dowiodła swojej wspaniałości w poniżaniu kompletnych kretynów.

Świńskie oczka, bufoniasty strój - co za subtelność środków wyrazu.

Świńskie oczka, krzywy uśmieszek, bufoniasty strój – cóż za subtelność środków wyrazu.

Po 3 odcinkach Sengoku Musou mogę podsumować, że to anime znośne, nic więcej. Da się to oglądać, ale nie mam pojęcia, po co. Być może fani gier odnajdą w tym jakąś ukrytą wartość…

+ galeria barwnych postaci, samo podziwianie ich wdzianek dostarcza trochę uciechy
+ ciekawy okres historyczny, można się lekko oswoić z ogólnym przebiegiem wydarzeń i bohaterami dramatu
+ ekranizacja gier przejawiająca szacunek dla materii oryginału
± fabuła jest logiczna, ale nie wciąga
± grafika jest przyzwoita, ale nic więcej
± seiyuu swoją robotę wykonują poprawnie, ale nie mają specjalnie czego grać
± walki 1-1 są akceptowalnej jakości
nieistniejąca animacja bitew
 bardzo pobieżna charakteryzacja głównych postaci
 nadmiar słabo rozwiniętych wątków pobocznych

Momentami bywa ładnie.

Momentami bywa ładnie.

Leave a comment for: "Sengoku Musou – odcinek 3"