Ore Monogatari!! – odcinek 1

ore6

Shoujo. Bajkowa kraina, w której piękna dziewczyna poznaje pięknego chłopaka, zakochuje się w nim, a po kilku mniejszych lub większych perturbacjach – takich jak atrakcyjni adoratorzy bez szans na podbicie serca bohaterki czy śliczne rywalki zaciekle walczące o względy bohatera – oboje wyznają sobie miłość i żyją długo i szczęśliwie. Tak zawsze było, tak jest i tak będzie. Chyba że… Ano właśnie. I tu na scenę wkracza Ore Monogatari!!.

Przyznam od razu i bez cienia zażenowania – pierwszy odcinek tej niezwykłej serii mnie zachwycił. Co w niej niezwykłego? Teoretycznie mamy tu do czynienia z banałem – ona, on, ten drugi, szkolne zauroczenia i zapewne masa nieporozumień. Praktycznie jednak ktoś wreszcie zdecydował się na bardzo śmiały krok, który czyni z tego właśnie szojca, coś niespotykanego.

Głównym bohaterem Ore Monogatari!! jest Takeo Gouda – rycerski, przesympatyczny, pełen empatii, obdarzony silnym poczuciem sprawiedliwości, wrażliwy i troskliwy chłopak, którego jedynym problemem jest to, że wyglądem bliżej mu do goryla, aniżeli do księcia z bajki. Mierzący blisko dwa metry potężny nastolatek o szpetnej twarzy ma złote serce, ale z powodu niefortunnej fizjonomii nie ma szans u dziewczyn. Zwłaszcza, jeśli zestawimy go z jego najlepszym przyjacielem, Makoto Sunakawą, bishounenem tak przerysowanym w swej urodzie, że nawet dziewczynki z przedszkola nie są w stanie przejść obok niego obojętnie. Żeby jednak nie było tak idealnie, Makoto zdaje się mieć serce z lodu, gdyż każdą niewiastę wyznającą mu miłość zbywa w oziębły i gburowaty sposób. Jakim cudem dwóch tak różnych chłopaków – jeden posiadający wyłącznie serce księcia, drugi wyłącznie jego wygląd – przyjaźni się ze sobą od dziecka? Trudno powiedzieć. Prawda jest jednak taka, że relacja ta wypada rozkosznie. Mimo że Makoto zdobywa serca wszystkich dziewcząt, w których kiedykolwiek Takeo się podkochiwał, ten nie ma przyjacielowi tego za złe. Sam Makoto zaś nie jest do końca takim zimnym draniem, jak mogłoby się wydawać po sposobie, w jaki traktuje zakochane koleżanki – widać, że jest przywiązany do Takeo i, jak sądzę, w głębi duszy szczerze mu kibicuje.

No dobrze, mamy więc ten jakże urokliwy duet, który właśnie kończy gimnazjum i rozpoczyna szkołę średnią. Teraz przydałaby się jakaś bishoujo, prawda? Panowie znajdują ją dość szybko – gdy wracają metrem z zakończenia szkoły, zauważają niewiastę w opałach, która jest właśnie obłapiana przez paskudnego zboczeńca. Takeo, szczerozłoty obrońca uciśnionych, natychmiast rusza dziewczynie na pomoc, czym zaskarbia sobie jej wdzięczność, a może i nie tylko… Na drugi dzień Rinko Yamato odwiedza chłopaka i przynosi mu domowe ciasto w ramach podziękowania – na ucztę załapuje się też przebywający wówczas u Takeo Makoto.

Nasz niezgrabny olbrzym oczywiście z miejsca zakochuje się w Rinko. I trudno mu się dziwić, bo dziewczę jest rozkoszne, słodkie jak wata cukrowa, niewinne jak płatek śniegu i stworzone tak, by natychmiast budzić w mężczyznach instynkt opiekuńczy. Co ważne, przy tym wszystkim Rinko nie jest szczególnie denerwująca, choć z reguły nie cierpię tego typu bohaterek. Dużo daje tu chyba fakt, że cała historia opowiadana jest z punktu widzenia Takeo, nie zalewa nas więc z ekranu potok słodko-pierdzących przemyśleń delikatnego kwiatuszka, jakim jest Rinko.

Nauczony doświadczeniem Takeo nie ma jednak żadnych złudzeń – z miejsca nabiera przekonania, że Rinko szuka z nim kontaktu, by zbliżyć się do Makoto. Serduszko olbrzyma jest jednak na tyle miłosiernie i przepełnione chęcią pomocy dziewczynie, że postanawia zrobić wszystko, by zeswatać ją z Makoto – zwłaszcza że i jego gburowaty przyjaciel zdaje się wyrażać szczątkowe, ale pozytywne emocje wobec dziewczęcia. Pytanie tylko, czy Rinko aby na pewno pragnie nawiązać bliższą relację właśnie z Makoto…?

Wiele wskazuje na to, że zainteresowanie dziewczyny wzbudził jednak Takeo, ale nie jest to tak boleśnie jednoznaczne i oczywiste, jak to zazwyczaj w szojcach bywa – prawdopodobnie z powodu wspomnianego wyżej przeniesienia centrum narracji z dziewczęcej na chłopięcą. Daje to bardzo fajny efekt.

Ore Monogatari!! zapowiada się wybornie. Takeo, mimo swej aparycji, natychmiast zdobywa serdeczną sympatię widza, jego przyjaźń z Makoto wydaje się bardzo interesująca, a relacja z Rinko ma szansę przerodzić się w naprawdę niecodzienne szkolne love story. Polecam zapoznać się z tym tytułem wszystkim fanom shoujo, a nawet niektórym nie-fanom, bo wiele wskazuje na to, że mimo obecności nieśmiertelnego trójkąta romantycznego, ta seria ma szansę przełamać kilka zastanych schematów.

Na koniec kilka słów o grafice, która również wypada bardzo dobrze. Szojcowa, delikatna kreska, jasne kolorki, płatki kwitnących wiśni – wszystko tak, jak w shoujo być powinno. Uwagę zwracają też projekty postaci. Mimo tego, że główny bohater jest brzydki jak noc, to nie jest rysowany na „odwal się” – wręcz przeciwnie, rysunek jest staranny, Takeo jest w swym wyglądzie bardzo ekspresyjny i dopracowany. Jeśli zaś chodzi o postacie bishounena i bishoujo, to z miejsca wydały mi się zaskakująco znajome. Nie bez powodu, jak się okazuje, gdyż za projekty postaci odpowiada ta sama osoba, która tworzyła je na potrzeby Chihayafuru. Fani serii o karucie z pewnością natychmiast zauważą, że Makoto to zdarta skóra z Taichiego Mashimy. Nie ukrywam, że w moim odczuciu działa to bardzo na plus w ocenie rysunku.

Z ogromną niecierpliwością wypatruję kolejnego odcinka tego jedynego w swoim rodzaju shoujo.

Leave a comment for: "Ore Monogatari!! – odcinek 1"