Concrete Revolutio: Choujin Gensou – odcinek 1

CR0

Kolorki! Mnóstwo kolorków! Wchodzą mi do głowy i mieszają tam. W pomieszanej głowie pojawiają się obrazki, na przykład takie:

Gigantyczny konik polny z ludzką twarzą - jakie słodkie!

Gigantyczny konik polny z ludzką twarzą – jakie słodkie!

Poza kolorkami i obrazkami jest też opowieść. A jest ona taka, że wszystkie motywy z anime lat 80. i 90. są prawdziwe. Jednocześnie. Jakby tego było za mało, te z niektórych produkcji amerykańskich też. Jak widać, ładnie się to wszystko uzupełnia, tworząc wizję skutecznie wypalającą neurony, zarówno nerwu wzrokowego, jak i te położone głębiej.

Uwierz w wizję. Musisz uwierzyć.

Uwierz w wizję. Musisz uwierzyć.

Kiedy zdążyłem już trochę ochłonąć, a rezerwowe obwody w mózgu przejęły choć częściowo funkcje tych nieodwracalnie zniszczonych, zacząłem dochodzić do wniosków. Były to wnioski, jakich wyciągnięcie nie byłoby możliwe bez kontaktu z tym serialem. Dotyczyły one prawdziwej natury życia, rzeczywistości, Boga, jak i japońskiej animacji. Skupmy się na tych ostatnich, bo są najbardziej przyziemne. Studio Bones najwyraźniej uznało, że warto nowemu pokoleniu widzów przybliżyć klimat klasyki anime, jednocześnie serwując to w nowoczesnej formie. Stąd kreska i dizajn bohaterów są generalnie współczesne, choć niezbyt niekonsekwentnie stylizowane na klasyków. W ogóle wszystko jest tutaj przestylizowane, eklektyczne, jaskrawe i psychodeliczne. Na przestrzeni jednego odcinka mamy tutaj magical girls, strażników kosmosu, mechy-transformersy, afery detektywistyczno-szpiegowskie, kosmitów a la Faceci w czerni i youkai. Co czeka nas dalej, leży już poza granicami mojej nadwyrężonej wyobraźni.

[Tu wstawić wyliczankę aluzji serialowych.]

[Tu wstawić wyliczankę aluzji serialowych w tej scenie.]

Wszystko to nie może logicznie trzymać się kupy. Serial stara się zdewastować umysł widza do takiego poziomu, aby nie było to dostrzegalne, ale w moim przypadku się nie udało. Historyjka jest taka, że mamy tajne biuro zajmujące się kontrolowaniem aktywności tzw. nadludzi, co jest pretekstem do zalania nas lawiną nawiązań do Locke superczłowieka, Terra e, Facetów w czerni i licho wie, czego jeszcze. W sumie twórcy tracą ochotę na wyjaśnianie fabuły jeszcze szybciej niż ja w tym poprzednim zdaniu, więc mogę na tym skończyć. Zresztą treść pierwszego odcinka to seria banałów niewartych opisu, co autorzy starają się ukryć, serwując je z prędkością karabinu maszynowego i zaciemniając obraz gwałtownymi przeskokami w czasie i między scenami. Z postaciami jest podobnie – są bo są, najlepiej o nich zapomnieć i przejść do następnej atrakcji.

Atrakcja nr 23: Mech centaur goniący ulicami miasta za magiczną strzałką stworzoną przez magical girl.

Atrakcja nr 23: Mech-centaur-transformers goniący ulicami miasta za magiczną strzałką stworzoną przez magical girl.

Jak dało się już zauważyć, kadry tego odcinka są przepełnione aluzjami do wszystkiego. Przez „wszystko” rozumiem życie, rzeczywistość, Boga i japońską animację. (To ostatnie w szczególności.) Pozostałe sprawy (tzn. fabuła, bohaterowie, cycki) to wyłącznie pretekst do serwowania dania głównego z psychodeliczno-nostalgicznych nawiązań, przyprawionego szczyptą fanserwisu, o na przykład tutaj:

CR7

O na przykład tutaj postać poboczna, jakże kluczowa dla rozwoju fabuły.

Ładna z tego odcinka wyprawa poza granice ludzkiej percepcji, ale coś czuję, że w najdalej w okolicach trzeciego zdąży mi się to znudzić. Chyba, że w natłoku wrażeń znajdzie się trochę czasu na tak prozaiczne sprawy, jak porządne przedstawienie bohaterów i fabuły.

CR2

Wizja jest piękna. Lecz czy zachwyt się utrzyma?

Leave a comment for: "Concrete Revolutio: Choujin Gensou – odcinek 1"