Nastoletni chłopak imieniem Touya sprząta okolice świętego źródełka czy innej studni w pobliżu należącego do jego rodziny (jeśli dobrze zrozumiałam, ale co za różnica) onsenu. Przeznaczone na ofiarę manju wpada mu przypadkiem do wody i nagle przed bohaterem staje dziewczątko silnie nieletnie, przemawiające w archaiczny sposób i przedstawiające się jako Hakone, opiekuńczy duch tego onsenu. Chwilę później Hakone i Touya spotykają obiekt westchnień tego ostatniego, uroczą Harunę. Po czym Hakone postanawia pomóc nowemu znajomemu w sprawach sercowych, stosując uświęconą wiekową tradycją w anime metodą – wepchnięcia go na cycki.
Tyle zmieściło się w trzyipółminutowym odcineczku i chyba widać już jasno, z czym będziemy mieli dalej do czynienia. Chociaż…
Na plus:
+ Projekty postaci są po prostu ładne, przyjemnie się na nie patrzy, podobnie jak na tła.
+ Animacja, chociaż oszczędna, nie wygląda jak pokaz slajdów z PowerPointa czy pierwsze przymiarki do Flasha.
+ Nie było tu fanserwisu z wyglądającą na kilkulatkę Hakone; generalnie na razie trudno serię uznać nawet za ecchi.
Na minus:
– Żadne z bohaterów nie wydaje się interesujące, a co gorsza – żadne nie wydaje się dość charyzmatyczne, by „pociągnąć” tę serię i dać się zapamiętać.
– Pisałam już wiele razy: w przypadku miniatur kluczowe jest znalezienie odpowiedniego rytmu odcinka, a nie zwyczajne urwanie odcinka po kilku minutach.
– Innymi słowy: to już było i nie ma tak dobrze, żeby nie wróciło więcej.
Podsumowanie: zobaczymy, co przyniosą następne odcinki. Na razie mamy błahą seryjkę, która nie obraża ani poczucia estetyki, ani dobrego smaku widza, ale jednocześnie nie zawiera niczego, co by ją choć odrobinę wyróżniło.