No dobrze. Wygląda na to, że mogę porzucić wszelką ostrożność w formułowaniu sądów, gdyż drugi odcinek zostawił mnie z rzetelnym „WOW! Po prostu WOW” na ustach. Znaczy, odebrało mi w zasadzie mowę i tym razem nie bardzo wiem, co napisać, ze szczerego zachwytu, który można streścić tylko tak: Sami zobaczcie!
Przeniesiony przez swój „Revival” osiemnaście lat w przeszłość Satoru potrzebuje trochę czasu, by zorientować się w sytuacji – jego zagubienie jest oddane znakomicie, i jakże naturalna jest następna reakcja: bieg do domu, by spotkać się z matką. Sachiko jest tylko ciut młodsza, nadal niewzruszenie spokojna, i szybko orientujemy się, że nie tylko wychowuje syna samotnie, ale też nie najlepiej się dogadują. Wszystko to zostaje pokazane mistrzowsko, bez zbędnych słów. Co istotne, Satoru mimo ciała dziesięciolatka myśli jak dorosły, którym w rzeczywistości jest – i dlatego postanawia skorzystać z tej szansy, by poprawić relacje z matką.
W dalszej kolejności orientujemy się co nieco w życiu szkolnym chłopca. Ma on kilku kolegów o dość zróżnicowanych charakterach, wśród których wyraźnie wyróżnia się inteligentny Kenya. W oczy rzuca mu się Kayo Hinazuki, dziewczynka w czerwonym płaszczyku, o której Satoru wie, że tej zimy zginie zamordowana. Dociera do niego, że to właśnie jest ten punkt zwrotny w czasie, w którym musi zmienić bieg zdarzeń, by uratować swoją matkę w przyszłości. Dzięki „pomocy” jednego z kolegów udaje mu się zbliżyć do Hinazuki, a rozmowa z nią pozostawia go zaniepokojonego podejrzeniem, że z dziewczynką dzieje się coś złego. Poza tym okazują się pod pewnymi względami zdumiewająco podobni do siebie, oboje grając pewne role, udając kogoś innego. Niepokój powiększa się, gdy za sugestią Kenyi Satoru czyta wypracowanie Kayo o mieście, w którym jej istnienie zostało wymazane. Kolejne spotkanie, w okrytym zmierzchem parku, w „poprzedniej przeszłości” było ich ostatnim – teraz Satoru nie zamierza do tego dopuścić.
Tyle streszczenia faktów. Zostają gesty, spojrzenia, zachowania, wszystko to, co kryje się między słowami i ginie w tłumaczeniu. Oglądajcie uważnie, bo tu naprawdę liczy się każdy szczegół! Do tego wszystko jest zanimowane tak, że nie znajduję odpowiednich wyrazów uznania. Nawet z pozoru niepotrzebne czynności. Zachwyciła mnie scena kolacji Satoru z matką, a wcześniej – przygotowanie jedzenia przez Sachiko. Scena w parku, kiedy Kayo przykłada dłoń do dłoni Satoru, a na ich palcach czerwieni się mróz. Scena w szkolnej łazience, kiedy Satoru patrzy w lustro… I te tła, i te kolory! Jest luty, więc światło jest szare, ale kolorystyka jest po prostu piękna, jednocześnie stłumiona i nasycona, a poza tym niezwykle naturalna. Tak jak naturalne – uwzględniając oczywiście podstawowe założenie fabularne – jest zachowanie bohaterów. Tu jest… psychologia! Taka prawdziwa. Aż w którymś momencie człowiek łapie się na tym, że najzwyklejsze z pozoru wydarzenia ogląda ze ściśniętym z niepokoju żołądkiem, tyle w nich podskórnego napięcia. Wzmagają to „retrospekcje z przyszłości” i subtelny podkład muzyczny – już pojawiają się melodie, które każdy fan Yuki Kajiury może skojarzyć z jej twórczością. Do tego mamy opening, o którym złego słowa nie powiem, a o endingu powiem tylko jedno: WOW.
Podsumowując, żeby się nie powtarzać monosylabicznie: jeśli nie oglądaliście jeszcze pierwszego odcinka albo zastanawiacie się, czy warto, to przestańcie i natychmiast nadróbcie zaległości!
A w toalecie przy pisuarach dwóch chłopców, jeden z kolegów próbował podejrzeć drugiego… wszak to starszaki z podstawówki, ha. Zaiste, seria poza głównym wątkiem barwnie i życiowo wplątuje i inne rzeczy, co dodaje jej barw. ;)
otóż to :)