Sansha Sanyou – odcinek 1

snapshot_01.41_[2016.04.11_18.42.32]

Youko Nishikawa, dawniej elegancka panienka z dobrego domu, a obecnie nieśmierdząca groszem zwyczajna licealistka, ma poważne trudności z aklimatyzacją w szkole. Dawne przyzwyczajenia i nawyki sprawiają, że jest przez koleżanki odbierana jako osoba wyniosła i raczej trudna w kontaktach, a to z kolei sprawia, że nie chce się im siłą narzucać. Dlatego też skromne drugie śniadanie konsumuje zwykle nie w klasie, a na małej polance wśród krzewów na terenie szkoły. I tam właśnie, do jej samotni, pewnego dnia wpadają uczęszczające do równoległej klasy Futaba Odagiri i Teru Hayama. Ta pierwsza to hiperaktywne dziewczę o gigantycznym apetycie, druga natomiast sprawia wrażenie łagodnej i cierpliwej idealnej przewodniczącej klasy, jednak pewne oznaki wskazują, że lepiej nie wchodzić jej w drogę. Dziewczęta zaczynają się spotykać na wspólnych śniadaniach i zaprzyjaźniać. To właściwie wszystko, co można powiedzieć o fabule odcinka.

snapshot_02.15_[2016.04.11_18.43.17]  snapshot_02.47_[2016.04.11_18.43.51]

Jeśli porównamy ten tytuł z Unhappy (a porównania są nieuniknione, te dwie serie należą do niemalże tej samej kategorii), w oczy rzuca się przede wszystkim brak motywu przewodniego, jakim tam jest „poszukiwanie szczęścia” (czy raczej przezwyciężanie pecha). To działa na niekorzyść Sansha Sanyou, ponieważ w zatłoczonej kategorii „Słodkie dziewczęta/słodkie rzeczy” trzeba mieć wyrazisty pomysł na siebie, by jakoś się wyróżnić i dać zapamiętać. Pod względem wizualnym projekty postaci w obu seriach są w miarę na podobnym poziomie, natomiast ładniejsze pozostaje Unhappy, przynajmniej na razie (chociaż kwitnące krzewy i drzewa w Sansha Sanyou też nie wyglądały najgorzej).

snapshot_03.20_[2016.04.11_18.44.45]  snapshot_01.56_[2016.04.11_18.42.55]

Tym, co odróżnia oba tytuły, jest element całkowicie niesprecyzowany i bardzo zależący od nastawienia odbiorcy. Nawet gdybym nie wiedziała, że manga jest autorstwa tej samej autorki, która stworzyła Mikakunin de Shinkoukei, zauważyłabym subtelną różnicę w prowadzeniu postaci. Chociaż przedstawione tu dziewczęta można z grubsza popakować w szufladki, żadna z nich nie jest po prostu zrobioną bez zastanowienia kalką. Nie nazwałabym ich osobowości „realistycznymi”, ale sprawiają wrażenie zrobionych z pasujących do siebie cech i co najważniejsze – przemyślanych. To samo widać w ich relacjach. Wiem, że piszę niekonkretnie, ale to rzeczywiście jest podobny przypadek, jak Mikakunin de Shinkoukei. Tam też zarówno zawiązanie fabuły, jak i poszczególne sceny, opisywane sucho i rzeczowo, wydawały się nijakie i sztampowe, ale gdzieś tam w tym wszystkich kryło się mnóstwo ciepła i humoru.

Ważna uwaga: nie gwarantuję, że tutaj będzie tak samo. Brak „kręgosłupa”, jakiegoś pomysłu przewodniego, może okazać się dla serii zabójczy. Nie wiem, ile osób wytrzyma odcinek składający się z serii przerw śniadaniowych, chociaż mnie on się specjalnie nie dłużył. Zobaczymy: nie jest źle, jest mniej żywiołowo i zwariowanie niż w Unhappy, za to cieplej. Kolejne dwa odcinki powinny pokazać wyraźniejsze tendencje.

Leave a comment for: "Sansha Sanyou – odcinek 1"