Co zwykle robią pierwszacy w szkolnych klubach sportowych? Trenują, skupiając się głównie na podstawach, sprzątają i z pokorą słuchają rozkazów sfrustrowanych drugoklasistów. Naturalnie twórcy nie pokusili się o pokazanie dwóch pierwszych rzeczy, za to poświęcili pół odcinka na trzecią. Starszy rocznik nie jest jakoś szczególnie okrutny i twórczy w wymyślaniu zadań dla młodszych kolegów, wystarczy kilka okrążeń naokoło szkoły – toteż chłopcy biegają, a że są drużyną, za błędy jednego płacą wszyscy. Nie trzeba być Sherlockiem, żeby domyślić się, kto jest najsłabszym ogniwem. W końcu ktoś nie wytrzymuje i uświadamia Tsukamoto gorzką prawdę, co przynosi dość niespodziewany skutek. Otóż nasz protagonista zamiast zalać się łzami i zrezygnować z klubowych zajęć, prosi kapitana, by mógł biegać karne okrążenia za kolegów, na co otrzymuje zgodę. Tu następuje długa sekwencja, ukazująca poświęcenie i determinację naszej sierotki, a także rosnące poczucie winy i wyrzuty sumienia jego kolegów. Siłą rzeczy chłopcy wbijają się w dresiki i postanawiają jednak towarzyszyć Tsukushiemu w odbywaniu kary. Pierwsze więzi zostają nawiązane, morale wzrasta, duch sportu zaciesza, a i kondycja się poprawia. Przy okazji dowiadujemy się, jakie plany wobec Tsukamoto ma kapitan, przystojny, zdolny i w ogóle, Mizuki. Wzór sportowych cnót oświadcza z pełną powagą, że ten żałosny gość, który nie potrafi kopnąć piłki i biega jak ostatnia łajza, będzie jego następcą… Najweselsze w tym wszystkim jest to, że widz mu wierzy.
W końcówce drużyna Seiseki udaje się na doroczny obóz treningowy, gdzie wzbudza olbrzymie zainteresowanie innych szkół i przy okazji pokazuje, że te maratony naokoło szkoły miały jakiś sens i przyniosły konkretne korzyści. Dlatego też nie oceniam drugiego odcinka negatywnie, na co miałam wielką ochotę po kilku pierwszych minutach. Trochę to wszystko zbyt chaotyczne i nieszczególnie wciągające – rozumiem, że Tsukamoto to główny bohater i dlatego akcja skupia się na nim, ale nadal trzymam się tego, co napisałam w zajawce poprzedniego odcinka, chłopakowi brak charyzmy, nie pociągnie sam przedstawienia. Dziwi mnie całkowite zepchnięcie Kazamy na dalszy plan. Nie wiem, czy wypowiedział pięć pełnych zdań przez te dwadzieścia minut. W sensie, ktoś z uporem maniaka próbuje mi wmówić, że Kazama dostrzega coś niezwykłego w Tsukamoto, zaprzyjaźnia się z nim i wciąga go w świat futbolu, tyle że tego nie widać. Chłopcy funkcjonują osobno, na innych płaszczyznach, w sumie jakby tak przyjrzeć się uważniej, relacje między bohaterami (jakimikolwiek) na razie nie istnieją. Ot, zbieranina przypadkowych osób, którym scenarzyści każą robić coś razem pod przymusem. Mimo to jest w Days coś, co sprawia, że do tej pory nie zrezygnowałam z oglądania (i pewnie tego nie zrobię) – pytanie tylko, co? Klimat? To cholerne dobre serduszko Tsukamoto i dziki upór, które sprawiają, że przypomina kiepską podróbkę Foresta Gumpa (którego w sumie nie lubię)? Serio, sympatyczne to mimo wszystko, i chyba jednak chcę zobaczyć, jak Tsukushi wraz z kolegami wspina się na szczyt i faktycznie objawia ukryty głęboko talent. Poza tym, chociaż na razie wszystkie postaci to chodzące zagadki, dają się lubić i myślę, że przy bliższym poznaniu tylko zyskają.
Nieco gorzej ma się sprawa grafiki, która jest bardzo biedna. Wychodzi na to, że większość kasy poszła na animację fragmentu meczu zaprezentowanego na początku pierwszego odcinka i teraz studio jedzie na oparach gotówki. Dużo zbliżeń na twarz, tudzież prezentowanie postaci tylko do pasa, machającej rytmicznie rączkami, że niby biega. Postaci nawet w lekkim oddaleniu są krzywe, porządnie wychodzą jedynie zbliżenia. Bywa nieanatomicznie, straszą uproszczenia i krzywe gęby, a także zbyt mocny kontur otaczający sylwetki. Z drugiej strony, przetrwałam Tennis no Ouji-sama, tam na początku nie było lepiej…