Jak się okazuje, by zdążyć na czas do pracy, Aoba musi być budzona przez mamusię, zatem pod nieobecność rodzicielki oczywiście budzi się za późno i mimo heroicznego wysiłku włożonego w bieg ze stacji, spóźnia się. To z kolei wiąże się z koniecznością napisania stosownego wyjaśnienia (papierkologia wiecznie żywa), i w ten sposób mija nam ładny kawałek odcinka.
Potem jednak, o dziwo, fabuła koncentruje się na pracy bohaterki. Chociaż Aoba jest akurat pod względem plastyczno-komputerowym całkiem rozgarnięta, pierwszy przyniesiony do oceny szefowej projekt NPC-a zostaje odesłany do poprawek. Kolejny też. I kolejny… Nikt nie powiedział, że będzie łatwo, prawda? Wprawdzie mało kto z graczy zwraca potem uwagę na plączącą się w tle młodą wieśniaczkę, ale to nie znaczy, że można odwalać fuszerkę. Spokojna głowa jednak – przed końcem tego odcinka Aoba pokona oporną materię i będzie gotowa na dalsze wyzwania.
Moja ocena po trzecim odcinku jest podobna, jak po drugim. Ta seria mnie irytuje tym, że gdyby zwyczajnie opowiadała o kolejnym szkolnym klubie, byłaby nawet sympatyczna. Jednak konieczność uwierzenia w firmę, w której – całkiem przypadkiem – pracują same młode kobiety, całkiem przypadkiem wyglądające na wiek podstawówkowo-gimnazjalny, jakoś nie trafia mi do przekonania. Szczególnie że w tym odcinku widać jeszcze wyraźniej to, co przypuszczałam wcześniej: tworzenie gry to tylko pretekst. W gruncie rzeczy Aoba mogłaby się zajmować haftowaniem owieczek albo wyplataniem koszyków i wyszłoby zupełnie na to samo. „Proces twórczy” polega tu na poruszaniu modelem na ekranie i marszczeniu przez bohaterkę ślicznego noska w wysiłku umysłowym zmierzającym do ustalenia, co takiego można by jeszcze poprawić. Po raz kolejny rozwiązanie problemu daje się streścić do „trzeba ciężko pracować i wkładać w to serce!” – jakbym tak dostawała po 10 zł za każdym razem, kiedy słyszę ten morał…
Podkreślę raz jeszcze: dla fana „słodkich dziewcząt robiących słodkie rzeczy” New Game! powinno być sympatyczną pozycją rozrywkową. Jest niebrzydkie, dziewczątka są urocze i chociaż metrykalnie „przeterminowane”, to wyglądają i zachowują się odpowiednio smarkato. Osobom poszukującym serii szpikowanej branżowymi ciekawostkami proponuję jednak trzymać się z daleka, bo jest spore ryzyko, że trafi je tylko potężny szlag.
No dobrze, doliczę plus za kota, który zachowuje się i porusza jak prawdziwy kot. Ale reszta – do poprawy!