To raczej nie jest dobry znak, kiedy oglądając pierwszy odcinek nowej serii anime, człowiek już w połowie ma nadzieję, że zaraz zobaczy napisy końcowe, a przez kolejne 10 minut modli się o to. Nie, żebym się spodziewała Bóg wie czego, bo skóra mi cierpła już na widok plakatu, ale nie sądziłam, że oglądanie tego będzie aż tak bolało… i nie, nie jestem uprzedzona do mechów. Co najwyżej nie przepadam za obrzydliwie słodkimi i ślicznymi panienkami, ale połączenie jednego i drugiego, utopione w czarnych kłębach absurdalnego mistycyzmu, jest zdecydowanie poza moimi możliwościami przyswajania. Ale do rzeczy. O ile zdołam to uporządkować…
Najpierw mamy zagładę królestwa Rimgarde metodą wybuchów. Jest jakaś walka, nie wiadomo z kim, za sterami mechów dają się dostrzec mocno nieletnie dziewczęta, w jakimś centrum dowodzenia spoczywa pod kloszem kolejne dziewczę, prawdopodobnie robiąc coś mocą umysłu. Następuje wybuch, nie jestem pewna czym spowodowany – albo aktywnością jej fal mózgowych, ewentualnie siłą woli, albo wyrwaniem się spod kontroli czerwonego mecha, który ostał się w centrum wybuchu widocznego z kosmosu, mimo że rozumne życie w całym mieście ewidentnie wyparowało.
12 lat później, cesarstwo Enastoria (przy okazji wspomnę, że mimo monarchicznych ustrojów, oba państwa sprawiają wrażenie bardzo nowoczesnych). Prześliczna, ale to prześliczna blondi z niebieskimi oczami (zrobiłaby furorę w jakimś bliskowschodnim haremie) krząta się w kuchni, z przyjemnością szykując śniadanie dla młodszej siostry. Ta po obudzeniu ma jej, zdaje się, za złe, że zrobiła to sama, bo ona chciała jej pomóc. Chyba. Okazuje się, że blondi, imieniem Yui, zwraca się do ciemnowłosej Reny mianem onee-chan. Serio…? Poza tym „starsza” siostrzyczka jest mocno zaborcza. Yui idzie do szkoły, bo dawno nie była, a po niej obie mają mieć „randkę”. Jednak kiedy Rena czeka w kawiarni na swoją starszą-młodszą siostrę, pojawia się kolejna śliczna dziewuszka, o ile się nie mylę, ta spod klosza, zwana przez Renę Kei, co najwyraźniej powoduje, że Rena musi pożegnać swoje dotychczasowe życie z Yui. Ta protestuje i biegnie na oślep przed siebie, by ją odnaleźć, co jej się oczywiście uda. GPS?
Tymczasem Rena w pięknych okolicznościach zachodu słońca czeka na nadbrzeżu na Kei, która ma ja gdzieś zabrać, ale zamiast niej pojawia się buchający machismo facet, który wyzywa ją na pojedynek. Używa jakiegoś małego urządzenia, które otwiera w przestrzeni wielce malowniczą dziurę, z niej wyłania się mech nie dość że wielkości kilkupiętrowego budynku, to jeszcze okropnie brzydki, tajemnicze urządzenie transportuje gościa do kokpitu potwora, gość koniecznie chce coś rozwalić, więc Rena nie ma wyboru i również przyzywa mecha. Długą i skomplikowaną inkantacją… Wyłazi on spod roztapiającej się ziemi w postaci spętanej łańcuchami czarnej kuli, jako że najwyraźniej jest wcieleniem destrukcji i siewcą wszelkiego chaosu. Bestią apokaliptyczną, być może. Zerwawszy łańcuchy i magicznie przemyciwszy pilota za stery, otula się dodatkowo czarną powiewającą szmatą. Na to wszystko patrzą Kei z wysokości i Yui zza węgła. To był ten moment, kiedy miałam nadzieję, że zobaczę cdn., ale była to tylko przerwa na reklamy, niestety.
Potworny mech z szaleńcem za sterami szybko pozbawia Renę przytomności, a przy okazji stroju na specjalne okazje, który wyparowuje, pozostawiając kałużę jakby wody. Yui biegnie PO NIEJ na ratunek siostrzyczce i bez obaw stawia czoła olbrzymowi, informując go, że w tym kraju takie niegrzeczne zachowania są niedopuszczalne i zostanie ukarany potęgą księżyca. Czy czymś w tym stylu. Facet się nie przejmuje, Rena odzyskuje przytomność i obie przenoszą się do innego, zielonego wymiaru, gdzie konwersują sobie spokojnie o tym, że mała jest nieludzkim potworem, ale Yui i tak ją kocha, więc razem stawmy czoła temu tam. Ponownie w rzeczywistości pola walki, znów pojawia się czerwony mech, Yui dostępuje zaszczytu sterowania nim, podczas gdy Rena najwyraźniej przekształca się w mistyczną rękę robota, nieuzbrojoną, ale jakże potężną, buch, kruch i kolejny wybuch, i po tamtym, alleluja, czy mogę to już wyłączyć?
Nie, jeszcze słodka scena słodkiej miłości siostrzanej (ale to nie są siostry, gdyby ktoś się jeszcze nie domyślił) przypieczętowanej obrączkami oraz obietnicą, że wszystko będzie dobrze, newsy o walce obcych mechów w wiadomościach, rzut oka na inne panienki, jakoś nie mam wątpliwości, że też będące pilotkami robotów, ending – o dziwo, nawet niezły do słuchania – a po nim może scena dodatkowa, a może preview, z którego wynika, że Yui jest… a tego wam już nie zdradzę, chyba że za tydzień.
Czy ja powinnam jeszcze coś dodać do powyższego eposu? No tak, grafika i dźwięk… Jak widać, dziewczęta są do mdłości śliczne, komputery odwalają niezłą robotę w tłach, za to mechy najwyraźniej stworzyły ręce ludzkie, co by może wyjaśniało te otaczające je kłęby dymu i ognia oraz magiczne halo mistycznych broni. Czy może na odwrót. Patetyczna muzyka potęguje pathos i powoduje kruszenie kości, a słodki jak różowa wata cukrowa głos Yui wywołuje we mnie dreszcze. Znikąd nadziei…
Wybuchy to słowo klucz w tej serii…