Czymże byłby sezon anime bez serii na podstawie randkowca dla dziewcząt? Lato 2016 nie da nam tej odpowiedzi, ponieważ wśród licznych premier czerwcowo-lipcowych znajdziemy również serial oparty na grze otome. Jej producentem jest Rejet, znany fanom anime głównie ze zekranizowanego Diabolik Lovers, więc teoretycznie wiemy, czego się spodziewać – zdrowych i normalnych relacji międzyludzkich, nietuzinkowych charakterów oraz wciągającej fabuły. Tak, chciałoby się…
„Wciągająca fabuła” przedstawia się na razie tak, iż nic konkretnego nie wiadomo (tj. jeśli nie czytało się streszczenia), poza tym, że malowniczy archipelag Riukiu jest siedzibą (para)militarnej organizacji LAG, której celem jest walka z niebezpiecznymi potworami o jakże uroczej i wymyślnej nazwie Nightfly O’Notes (serio??). A że od czterech lat panuje względny spokój, to niedoszli obrońcy ludzkości nr 6 (oddział nr 5 został ponoć zmieciony z powierzchni ziemi) wyjątkowo się nudzą i już zdążyli się przebranżowić, zakładając zespół muzyczny (tylko dla kogo oni grają, skoro pobliskie miasteczko wygląda na wymarłe, a do szkoły też raczej nie chodzą, bo jest jedną wielką ruiną?). Jednak nic straconego, bo oto do wyspy zbliża samolot z tajemniczym ładunkiem, tzw. „dyrygentem”, stanowiącym klucz do uruchomienia wypasionej broni do walki z obcymi przybyszami. Dodatkowo radary i czujniki (a właściwie to wola scenarzysty) sugerują, że w niedługim czasie ma mieć miejsce zmasowany atak…
I tak też się staje, bo zaraz po wylądowaniu transportowca jak na zawołanie pojawiają się przerażające potwory, a jedyną nadzieją na ratunek są transformujący z czymś à la pokemony nastoletni wojownicy, zwani Scared Riders (bo każdy ma bliznę i jeździ na kiczowatym gitarocyklu!) . Tak więc czterech (teoretycznie powinno być ich sześciu, ale jeden jest bezużyteczny, a drugi jeszcze się nie pojawił) przystojnych (ekhem…) panów wkracza do akcji i rozpoczyna się zapierająca dech w piersiach walka rodem z Power Rangers.
A, bo bym zapomniała – na drugim planie pałęta się irytująca i niebyt rozgarnięta siedemnastolatka, która ma ponoć czegoś nauczyć artystycznych wojowników. Ale wiecie co? To nie ona jest główną bohaterka, bo tą okazuje się zawartość tajemniczego kontenera z samolotu! Aha, czyli kluczem do wypasionej broni jest tajemnicza dziewoja. Ok…
„Nietuzinkowe charaktery”? Cóż, na razie to mamy pięć irytujących kłód płci męskiej, jedną żeńską i jedną osobowościową niewiadomą (również żeńską). Reszta obsady to kukły z tła – anonimowi dowódcy, personel naukowo-strażacko-medyczny i oczywiście biedne potworne mięso armatnie. „Zdrowych i normalnych relacji międzyludzkich” nie zaobserwowano, bo nie zaobserwowano jakichkolwiek relacji, acz może w przyszłych odcinkach się to zmieni. A że po seansie Diabolik Lovers wiadomo, na co twórców z Rejet stać, to… bójmy się.
To naprawdę robi Satelight? Bo jak na razie to prócz w miarę ładnych teł, graficznie seria ma niewiele do zaoferowania. Postaci w zależności od ujęcia mają różne stopnie krzywości, efekty komputerowe są boleśnie widoczne, choć animacja jest w miarę znośna. Swoją drogą… Oprócz walki z potworami fabuła ma się teoretycznie koncentrować na zespole muzycznym? Popisy wokalno-instrumentalne bohaterów i piosenkę z czołówki łaskawie przemilczmy. Reszta jest bardzo przeciętna i bardzo nierzucająca się w ucho.
Wyspy tropikalne kontra „brzdęk, brzdęk”
Na razie anime nie wyjaśnia „co, gdzie i właściwie po co?”, ale mimo że w pierwszym odcinku panuje chaos, można wyłowić z niego jakieś szczegóły. Ale te nie wróżą zbyt dobrze, a z tego, co jakiś czas temu czytałam o fabule pierwowzoru, możemy się spodziewać ton dramatyzmu i absurdu oraz czegoś, co od biedy można nazwać wątkiem romantycznym.
P.S. Ktoś wyjątkowo NIE potrafił zdecydować się na nazewnictwo w serii…
To, do następnego „tracku”!