Kuro jest strofowany przez Paniczyka (Misono) za to, że nie dał swojemu „Eve”, czyli Mahiru, jakiejś broni. W ten sposób płynnie przechodzimy do standardowego monologu głównego bohatera o pragnieniu obrony tego, co dla niego drogie, oraz nieżałowaniu nigdy raz podjętych decyzji, czyli standardowego tekstu do odhaczenia w przeciętnych shounenach. Ale wracając do broni… Mahiru ląduje gdzieś wewnątrz Kuro, a pluszak reprezentujący część Kuro prowadzi go do góry prezentów, z których główny bohater ma wybrać dla siebie broń – oczywiście kota w worku. Zwróciliście uwagę w openingu na element jakby z innej bajki? No więc wiecie, co wyciągnie bohater.
Mahiru prawie rozpoczyna naukę obsługi swojej nowej broni, która w stanie spoczynku jako tatuaż owija mu się wokół nadgarstka, ale ważniejsza od tego jest rozmowa o przyjaźni i ochronie bliskich, a że Paniczyk – który wraz ze swoim Servampem podjął się nauczania bohatera – ma jakąś dziwną przypadłość, to „lekcja” gwałtownie się urywa, a my przenosimy się na drugą stronę barykady.
W tym samym czasie Belkia (różowy świr) oraz Tsubaki zajadają się w najlepsze w małej, zwyczajnej restauracyjce, kontrastując do granic niemożliwości z innymi klientami oraz tłem. Niedługo do tejże pary dołącza ktoś jeszcze… Zielonowłosy (Sakuya) w końcu zostaje pokazany widzowi bez udawania, że to zwykły kolega z klasy – jest wampirem i – uwaga, bo tu pan pije do swojego przyjaciela – nienawidzi kłamców (widać, że z autorefleksją u niego słabo…).
Przy ladzie siedzą dwa świry, ale dopiero wejście okrwawionego chłopaka z trupem (sądząc po odgłosie, jaki wydała uderzająca o podłogę twarz) poruszyło resztę klientów.
Misono zaczyna się martwić o Zielonego, który od paru dni jest nieobecny w szkole, udaje się więc do niego wraz z jedzeniem. Komentarze Kuro zaczynają mu jednak uświadamiać ciekawą rzecz… Znaczy, widzowi, bo nie jestem pewna bohatera. Sakuya oczywiście w tej chwili się zjawia i tylko krótko owijając w bawełnę, ujawnia się przed Mahiru jako wampir (do tego niestabilny psychicznie – a nie zwykły świr, jak pozostała dwójka, która jeśli by się postarała, szczególnie Tsubaki, to mogłaby pretendować do miana uroczych), do tego na usługach Tsubakiego i ze wsparciem Belkii.
I tutaj pomyślałam, że pewnie jestem już przy końcu, ale szybkie zerknięcie na czas wyprowadziło mnie z tego błędu, a rozpoczynająca się rozmowa Sakuyi i Mahiru… Nie. Koniec, męczcie się sami. Dodam jeszcze tylko, że rozpoczyna się walka, w której największą rewelacją będzie wyjaśnienie tajemnicy krzesła, które w poprzednim odcinku znikąd pojawiło się za Misono, kiedy ten zaczął siadać, oraz pojawienie się nowej – kobiecej – postaci po stronie antagonistów.
Jako fanka shounenów przygodowych wykazuję dużą tolerancję, jeśli chodzi o powtarzalność pewnych schematów czy nawet podobieństwo w natchnionych wypowiedziach chcących dobrze postaci. Ale w tym przypadku zdecydowanie wymiękam i to będzie mój ostatni obejrzany odcinek. Decyzja ta wyklarowała się w momencie, w którym główny bohater, z plumkającą w tle wzruszającą muzyczką stwierdził, że nie ma przeszkód, aby przyjaciele przyjaciół mogli zostać przyjaciółmi. Zszokowana mina Paniczyka, jakby usłyszał ostateczną prawdę życia, też raczej nie zapisała się u mnie na plus. W ogóle seria żadnym swoim elementem nie pomaga w polubieniu jej, ani dramatyzmem budowanym na pozbawionych chemii relacjach między postaciami, ani wciskanymi na siłę scenkami komediowymi, na pewno nie grafiką i absolutnie nie nudnym głównym bohaterem. Jeśli już się uprzeć, to jedynym, dla którego warto to oglądać, jest Tsubaki, ale i to nie wiadomo, jak długo. No i muzyka w tle stara się choć trochę nadrabiać i łatać klimat niszczony przez wszystko inne.