Wszyscy, którzy oglądali pierwszą serię, mniej więcej wiedzą, czego się spodziewać. Ci, którzy nie widzieli poprzedniczki, nie mają się specjalnie czym martwić, bo:
- Na początku odcinka dostajemy omówienie, o co tu chodzi, które pomimo tego, że trwa niecałą minutę, sprawnie wyjaśnia wszystko, co było do wyjaśnienia.
- Postacie drugoplanowe nie odgrywają aż tak wielkiej roli, więc równie dobrze można je poznać w trakcie tego seansu.
- Tu i tak chodzi tylko o jedno, a o co, to wszyscy doskonale wiemy.
Właśnie mnie olśniło, że to jest przecież zajawka, więc wypadało by napisać pokrótce, o co chodzi, a nie odsyłać do odcinka albo pierwszego sezonu…
Rodzice pary głównych bohaterów stwierdzili kiedyś, obalając którąś tam z kolei flaszkę, że byłoby fajnie jakby ich latorośle zostały w przyszłości małżeństwem. I jak ustalili, tak zrobili, po czym przysłali pokonanemu w wyborach do samorządu szkolnego Hayato dziewczynę śliczną jak z obrazka w osobie Ui, czyli jego pogromczyni w wyborach o 1001 zaletach. I tak sobie żyją razem, a dni mijają im oraz grupce ich znajomych na zabawie w kotka i myszkę pod znanym i lubianym tytułem: „Chcielibyśmy, ale nie możemy, bo to nie hentai„.
Odcinek pierwszy drugiego sezonu skupia się na problemie Wakany która cierpi z powodu braku atencji swojego „męża”. Stara się więc przez cały odcinek machać czym się da, aby tę uwagę przykuć, a Izumi robi wszystko, aby skupić się na czymś innym niż to, czym aktualnie wymachuje mu przed oczami „żona”.
Odcinek pierwszy trzymał poziom najlepszych odcinków serii pierwszej i oby tak dalej, oprawa audiowizualna pozostała na tym samym poziomie. Kogo bawiło to poprzednio, będzie bawić i teraz, a kto odpadł już w poprzednim sezonie, ten długim kijem tego nie tyknie. Mnie się podoba, więc czekam na odcinek drugi.
Coś dla wielbicieli wdzięków Wakany…