Hand Shakers – odcinek 2

Kolorowa wścieklizna – odsłona druga. Oczy nadal bolą, ale brak łańcuchów, więc jest odrobinkę lepiej.

Tazuna i Koyori w iście hollywoodzkim stylu wygrywają pojedynek – szast, prast i obowiązkowa eksplozja na koniec. Po powrocie do rzeczywistości zgarnia ich pan Makihara i wyjaśnia, co wie na temat zaistniałej sytuacji, a wie mniej więcej tyle, ile sam widz już wcześniej się domyślił. Jedyną istotną informacją jest to, że wystarczy jeden przegrany pojedynek, by wylecieć z gry, której celem jest… Tego nadal nie wiemy, ale może kiedyś ktoś ten bełkot nam wyjaśni.

Tymczasem trzeba jakoś rozwiązać problem przebudzonej Koyori, która ze względu na swoją „niezwykłość” musi pozostać w prawie ciągłym kontakcie fizycznym ze swoim partnerem, a że został nim akurat Tazuna, to czysty przypadek – ot, znalazł się w złym miejscu o niewłaściwym czasie. Przynajmniej na razie takie jest wyjaśnienie, ale pewnie wszystko było już z góry przesądzone. O czym to ja?… A, problemy z Koyori. Pierwszym okazuje się konieczność wejścia z nią do damskiej toalety, na co chłopak reaguje jękiem protestu, ale w końcu, zrezygnowany, musi się poddać. Przecież chodzi o życie zupełnie obcej mu dziewczynki, która tylko przypadkowo przypomina mu siostrę… Problem nr 2: Koyori musi gdzieś mieszkać, oczywiście najlepiej razem z Tazuną i jakimś cudem gadka o uczennicy z Brazylii potrzebującej nagle lokum działa na rodziców chłopaka, którzy na pierwszy rzut oka wyglądają na parę rasowych idiotów… Ale pewnie jest COŚ więcej. W szkole Koyori natychmiast wzbudza zainteresowanie przedstawicieli płci męskiej, agresywnie wypytujących Tazunę o szczegóły, jego koleżanka zaś bardzo subtelnie sugeruje, co może ich łączyć. A gdzieś w innym miejscu pojawia się para korpoludków, którzy na 100% będą przeciwnikami głównego duetu. Już nie mogę się doczekać…

Drugi odcinek zwalnia… Zwalnia tak bardzo, że gdyby nie kolorowa wścieklizna na ekranie, to człowiek by zasnął. Niezmienne jest to, że całość nadal irytuje i zniesmacza. Łańcuchy szybko wyszły z mody, teraz pora na bardziej tradycyjny fanserwis. I w sumie nie chodzi nawet o to, że cokolwiek widać (nie widać, bo to pewnie będzie w wydaniu płytowym), ale raczej o sposób i okoliczności w jakich to wszystko zostaje zaprezentowane. Cóż, Koyori nie dość, że wygląda jak dziewczynka z podstawówki, to jeszcze brak jej podstawowych umiejętności: nie wie jak jeść, jak się kąpać, o artykułowaniu bardziej złożonych treści nawet nie będę wspominać. Słowem: to praktycznie niemowlak w ciele nastolatki (?). A scena wspólnej kąpieli, podczas której Tazuna próbuje powstrzymać szalejące hormony, miała być śmieszna. Aha, to ja podziękuję za takie coś.

Fabularnie nie dzieje się tu praktycznie nic, a „symbolika” staje się coraz bardziej łopatologiczna (ale fakt, karty tarota, które Lily wyciąga znikąd, są bardzo ładne). To może chociaż charaktery coś tegoś… Niestety nie. Jedyne adekwatne relacje Tazuny oddające znużenie widza mają niewielką siłę przebicia, bo chłopak ma tak słabą osobowość, że wyjątkowo łatwo daje się porwać scenariuszowi. A, no i oczywiście bardzo, ale to bardzo pragnie chronić swoją białowłosą lalkę – wiwat podatność na szantaż emocjonalny. Wygląda na to, że jeśli nie co tydzień, to przynajmniej co dwa będą widzom przedstawiani kolejni przeciwnicy w postaci bardzo „oryginalnych” duetów. Pierwszą dwójkę pewnie trudno będzie przebić poziomem niestrawności, ale hiperaktywna lolitka (wow, toto jest dorosłe…) i jej ciapowaty partner też nie nastrajają mnie szczególnie optymistycznie. Cóż, zobaczymy.

Leave a comment for: "Hand Shakers – odcinek 2"