Urara Meirochou – odcinek 3

Śmiesznie, śmiesznie, śmiesznie – trochę wzruszenia – uśmiech na koniec. Pomnożyć razy dwa i mamy przepis na odcinek Urara Meirochou. Czy jestem cyniczna i nie doceniam uroków okruchów życia, czy też jednak za stary ze mnie wróbel na takie plewy?

Pierwsza część odcinka upływa na wyprawie całej czwórki dziewcząt po zamówioną przez Ninę nową filiżankę. W tym celu, podekscytowane jakby ostatni rok spędziły w piwnicy, wędrują przez miasto, aż docierają do ogromnego sklepu z przyborami dla wróżbitek, którego właścicielka jest barwną postacią z licznych miejskich legend. Oględziny bogatego asortymentu sklepu kończą się oczywiście uszkodzeniem cennego artefaktu, zaś demoniczna właścicielka w ramach odpowiedzialności zbiorowej żąda, żeby cała czwórka szkodę odpracowała. Co też następuje, aż do momentu, gdy determinacja oraz odwaga Chiyi sprawiają, że właścicielka postanawia dziewczęta puścić z powrotem do domu. W tym momencie sięgnęłam do pierwszego odcinka, żeby sprawdzić, czy dobrze pamiętam: Kon pochodzi ze starego rodu i jest jego jedyną dziedziczką, zaś Koume to córka właścicieli niesprecyzowanego koncernu. Obie chodzą dosłownie bez grosza przy duszy, poza tym, że oczywiście zawsze mają pieniądze, jeśli fabuła tego wymaga. No tak.

  

  

Druga część eksploruje wątki yuri, ale to oczywiście tylko taki fanserwis, sugestywne scenki, pozy i dźwięki, nic więcej! Chiya i Koume zostają połączone czerwoną nicią przeznaczenia, a dokładniej – pasmem włosów Chiyi, zaczepionym o guzik bluzki Koume. Ponieważ ta pierwsza nie chce słyszeć o strzyżeniu, zaś ta druga nie ma życzenia zniszczyć garderoby, są skazane na spędzenie całego dnia razem. To oczywiście prowadzi do mnóstwa scenek z kategorii „beczka śmiechu”, a także wzruszającej konkluzji, że Koume za mało wie o nowej przyjaciółce, a chciałaby wiedzieć więcej. Aha, na końcu jest jeszcze scena kąpielowa, bo tak.

  

  

Oczywiście można mi zarzucić nadmierną złośliwość – Urara Meirochou to seria z gatunku „słodkie dziewczęta robią słodkie rzeczy” i trzyma się kanonów tego gatunku w stu procentach. Wydaje mi się, że pewna sztuczność, którą wyłapuję, bierze się z tego, że na przestrzeni tych trzech odcinków każdy epizod sprawia wrażenie starannie „zaaranżowanego”. Nie wynika z wcześniejszych wydarzeń i nie ma większego wpływu na następne, trudno nawet zauważyć jakąś spójność czasową między poszczególnymi historiami. Poza tym z reguły muszą być spełniane dodatkowe warunki, o których wcześniej nie było mowy – na przykład tutaj brak pieniędzy w części pierwszej oraz lęk Chiyi przed nożyczkami w drugiej. Wszystko to sprawia wrażenie nie tyle konstruowania po kawałku spójnego obrazu świata, co dopisywania do tego świata przypadkowych kawałków w miarę potrzeby. Powiedzmy szczerze – to nie jest taka porażka na całej linii jak Kemono Friends, to się da oglądać, szczególnie że nie ma tu specjalnie elementów uciążliwych ani irytujących (np. żadna z dziewczyn nie jest przesadnie wrzaskliwa i męcząca). Ja już podziękuję i trochę będę żałować, bo na tych samych założeniach dałoby się oprzeć serię o wiele lepszą.

Leave a comment for: "Urara Meirochou – odcinek 3"