Fukumenkei Noise – odcinek 2

Gdzieś w głębi duszy liczyłam na to, że motywy muzyczne stopniowo będą coraz rzadziej się powtarzać i w pewnym momencie ta historia może nawet, kto wie, będzie całkiem strawna. O ja naiwna! Znaczy, na razie nie dane nam będzie się o tym przekonać, gdyż zagęszczenie rzępolenia na metr sześcienny zostało zwiększone i zbliżyło się niebezpiecznie do granic wytrzymałości ludzkiej – tego śpiewania jest jeszcze więcej, więc zapnijcie pasy i przygotujcie sobie stopery do uszu zawczasu.

Odcinek drugi rozpoczynają wspomnienia z dzieciństwa głównej bohaterki – o tym, jak zwykłe wydarzenia towarzyszące dorastaniu każdego dziecka urosły w jej przypadku przez lata do rangi patologii, niedającej spokojnie egzystować. No, to surfujemy dalej na muzycznej fali gwałtu na uszach. Po tym odcinku „la la la” będziecie niemal wspominać z rozrzewnieniem, gdyż dziecięca kołysanka Twinkle twinkle little star ją strąci z piedestału i zostanie obrzydzona do ostatniej joty.

Widzimy więc, jak młodziutka Arisugawa przyjaźniła się z Momo, jak wspólnie śpiewali nocami w oknach swoich domów, gdy cierpieli na bezsenność (i naprawdę nikt nie ochrzanił ich za zakłócanie ciszy nocnej?), jak nasza bohaterka była wytykana palcami przez rówieśników, a dzielny kolega stawał w jej obronie (jako widz chyba nie powinnam utożsamiać się bardziej z rówieśnikami niż z główną bohaterką, ale cóż poradzę). Oraz o tym, jak pewnego dnia Momo po prostu wyprowadził się wraz z rodziną, zostawiając Arisugawę tylko ze wskazówką „śpiewaj nadal, a twój głos pewnego dnia sprawi, że znów się spotkamy”. No dzięki koleś, naprawdę.

Alice bardzo przeżyła nagłe zniknięcie przyjaciela. I tu muszę pochwalić seiyuu, bo dziecięce wycie wyszło jej bardzo realnie – to znaczy ma się ochotę zamordować dzieciaka. Wróćmy jednak do głównej bohaterki, która, włócząc się, trafia na plażę, gdzie spotyka Yuzu. Chłopak ewidentnie jest zauroczony nową koleżanką, a nagły atak rzępolenia sprawia, że przewijam scenę kilkanaście klatek w przód. Po czym trafiam na scenę, w której Arisugawa zdaje sobie sprawę, że już nigdy nie spotka Momo i tym razem rozdzierająco zanosi się wyciem – ała… Jakby tego było mało, dołącza do niej Yuzu, który zanosi się melodyjką „la la la”. O nie, to za dużo jak dla mnie, tymczasowo wyciszam ścieżkę dźwiękową. Uff. Yuzu pociesza bohaterkę nadal i brnie całkiem świadomie w szarą strefę zwaną friendzone. Ostatecznie okazuje się, że Yuzu zdał sobie chyba sprawę, że nie ma szans z Momo i opuszcza bohaterkę w iście dżentelmeński sposób, to znaczy zostawiając notkę „żegnaj” na piasku.

Wracamy nareszcie do teraźniejszości, a zaznaczyć trzeba, że retrospekcje zajęły większość odcinka. Alice się dąsa po tym, gdy wydawało jej się, że słyszała głos Momo – ale to nie mógł być on, bo już dawno by był przy niej. Yuzu się dąsa, bo wyczuwa, że Alice ma ciągoty do „tego drugiego”. Poprzednia wokalistka, Miou, też się dąsa, bo „pojawiła się prawdziwa Alice” i Yuzu już na nią nie spojrzy. Jej kolega z zespołu się dąsa, bo dziewczyna zbywa jego propozycję – a przecież on z chęcią ją przytuli. I tak oto mamy cudowny układ, gdzie każdy woli kogoś innego i się dąsa, bo ta osoba, do której coś czuje, woli kogoś innego. No, ładna patologia.

Okej, grafika ma czasem widoczne upadki…

Graficznie nie zauważyłam jakiegoś znaczącego obsuwu jakości po pierwszym odcinku. Jest prosto, bez fajerwerków, ale nie kaleczy oczu. Muzycznie… chyba nie muszę się powtarzać? Bez wyciszania głosu od czasu do czasu tego oglądać się nie da, a co gorsze, cały czas usiłuje nam się wmówić, że głos Arisugawy jest wyjątkowy. W sumie to jest – wyjątkowo irytujący, tak samo jak jej osobowość. Seria byłaby przeciętna, gdyby nie dwie rzeczy: bardzo irytująca ścieżka dźwiękowa oraz ogromna ilość dramy, co czyni ją ciężkostrawną. Czy ktoś to w ogóle ogląda i ma pozytywne odczucia?

Leave a comment for: "Fukumenkei Noise – odcinek 2"