ID-0 – odcinek 1

Wygląda na to, że studio Sanzigen postanowiło swoją nową serię oryginalną zacząć in media res, ale w ostatniej chwili dostało cykora i w związku z tym wrzuciło na sam początek mocno toporne wyjaśnienia dotyczące orichaltu (jak rozumiem, kolejna wariacja na temat orichalcum), tajemniczego metalu przyszłości i niezwykle cennego zasobu naturalnego. Po co ono jest, nie mam pojęcia, ponieważ naprawdę nie trzeba wiele, żeby się zorientować, że a) orichalt jest ważny; b) trudno go wydobywać; oraz c) ma postać efektownie świecących czerwonych kryształów. Nie sądzę, żeby bardziej obszerna wiedza na tym etapie była potrzebna.

  

Dalej jest już ciut zgrabniej. Poznajemy Mayę Mikuri, studentkę geologii kosmicznej, która w ramach stypendium naukowego pracuje jako asystentka pewnego profesora podczas wyprawy badawczo-wydobywczej. Profesora nie warto zapamiętywać, ponieważ jak na razie zapisuje się w fabule tylko tym, że po niespodziewanej eksplozji na miejscu wydobycia nakazuje ewakuację statku, pozostawiając podopieczną swojemu (marnemu) losowi. Na szczęście w pobliżu czai się, w oczekiwaniu na okazję, załoga statku „Stulti”, czyli pracownicy niewielkiej (i zdaje się działającej nie do końca legalnie) firmy wydobywczej. Maya zostaje uratowana, ale to dopiero początek jej kłopotów… Do prac w przestrzeni kosmicznej służą bowiem humanoidalne (i nieco mechopodobne) roboty, nazywane I-machines, ale ludzie nie pilotują ich, siedząc w środku, tylko przesyłają do nich swoją świadomość, zaś po skończonej misji „wczytują” ją z powrotem do oryginalnego ciała. Problem polega na tym, że ciało Mayi zostało na statku uniwersyteckim, co oznacza, że ona sama chwilowo jest żółtym patykowatym robotem, zaś kapitan „Stulti” nie pali się do odwożenia zagubionej małolaty do jej bazy. Maya nie jest jednak całkiem przypadkową osobą – jej wiedza może przecież okazać się przydatna… Tyle tylko, że we wskazanym przez nią miejscu spokojnie (i nielegalnie) dziabie sobie inna firma – a to oznacza kosmiczną rozróbę na różne świecące bronie. Odcinek kończy puenta sugerująca, że być może Maya na pokład „Stulti” trafiła nie tak całkiem przypadkiem, jak przypuszczała.

  

  

Grafika nie wygląda najgorzej, z poprawką na to, że jak zwykle w przypadku studia Sanzigen mamy do czynienia wyłącznie z trójwymiarowymi modelami, a nie dwuwymiarowym rysunkiem. To wprawdzie pozwala unikać deformacji na dalszym planie, ale bardzo ogranicza mimikę, no i nie da się ukryć – sprawia, że postaci przypominają trochę lalki. W tym odcinku przez większość czasu oglądaliśmy I-machines, więc może dlatego to się aż tak nie rzucało w oczy. Zobaczymy, jak będzie dalej.

  

Widać na razie fabularne minusy i plusy. Powiedzmy, że część informacji (np. ta o statusie rodzinnym bohaterki) było podanych dość łopatologicznie i niezgrabnie, a ogólne zawiązanie akcji wydaje się zbyt dużym zbiegiem okoliczności (chyba że to jednak wcale nie był zbieg okoliczności). Po stronie plusów można umieścić drugą połowę odcinka – zgrabnie rozegraną i z sensowną niespodzianką, związaną z tym, skąd konkurencyjna firma wiedziała o nowym miejscu. Jeśli dobrze rozumiem, to w dużej mierze mogłoby tłumaczyć „wypadek” bohaterki na początku odcinka. Poza tym załoga „Stulti” wydaje się sympatyczna, chociaż trochę się obawiam skonstruowania ich na zasadzie „kolorowej bandy oryginałów” z pojedynczymi cechami wyróżniającymi.

  

Napiszę jednak szczerze: wiele można wybaczyć dlatego, że największym plusem ID-0 pozostaje gatunek. Po pierwszym odcinku zapowiada się space opera – owszem, z mechami (trudno się mówi), ale jednak space opera, która w anime już prawie wymarła. Na razie nie będę zachęcać ani odradzać, bo sama potrzebuję jeszcze jednego-dwóch odcinków, żeby jakoś „wyczuć” tę historię i wyrobić sobie opinię o jej perspektywach.

Wytęż wzrok i znajdź wszystkie różnice między męskim a żeńskim modelem skafandra kosmicznego…

Leave a comment for: "ID-0 – odcinek 1"