Renai Boukun – odcinek 1

Matko i córko, ile tu się dzieje, samymi pocałunkami ten pierwszy odcinek mógłby obdzielić kilka serii romantycznych. A mówią, że od przybytku głowa nie boli…

Żyjącego sobie spokojnie Seijiego nawiedza zdrowo stuknięta anielica imieniem Guri i oznajmia mu, że zapisała jego imię w zeszyciku o wdzięcznej nazwie „Kiss Note” (wszelkie skojarzenia mile widziane). I teraz jeśli w ciągu 24 godzin Seiji nie pocałuje kogoś, to Guri umrze, a on do końca życia zostanie prawiczkiem (taka to jej rola jako kupidyna). Jako że ta perspektywa jest średnio atrakcyjna dla obojga, zaczynają poszukiwania odpowiedniej kandydatki na życiową partnerkę chłopaka. Te okazują się prostsze niż można by przypuszczać, bowiem w protagoniście od jakiegoś czasu podkochuje się piękna jak z obrazka koleżanka z klasy, Akane.

Niestety jak widać powyżej, ma ona pewną niekoniecznie pozytywną cechę – jest 200% yandere, a dzierżone przez nią dwie maczety nie ułatwiają sprawy. Akcja gna na złamanie karku, ilość sparodiowanych schematów i zaczerpnięć z innych serii upchniętych w jeden odcinek jest powalająca, a ja musiałem co chwila pauzować, aby się uspokoić po kolejnym ataku śmiechu.

Koniec końców liczba dziewczyn, które całują bogu ducha winnego całej sytuacji głównego bohatera, wyniosła trzy. Poza Guri, która w międzyczasie stwierdza, że też zabujała się w chłopaku, do wesołej gromadki dołącza siostrzyczka Akane – Yuzu, która w zasadzie zakochana jest w swojej siostrze, ale mniejsza o to. Istotne jest, że w momencie pocałunku Guri obdarza chłopaka błogosławieństwem sprawiającym, że staje się od teraz nieśmiertelny jak ona (więc ruda może ich dźgać, ile wlezie) ale niestety musi też pomagać jej w pracy, czyli swataniu ludzi za pomocą notesiku. W przeciwnym razie oboje pójdą do Piekła, a ich dusze znikną. Mamy więc jakieś tam zawiązanie fabuły. Ważne jest to, że co by się nie działo, widz prawie przez cały czas szczerzy się do ekranu, a o to przecież chodzi.

Niezwykle pociesznym elementem jest genialna mimika i reakcje każdej z postaci. Niesamowite, że nie sposób nie polubić nawet demonicznego rudzielca z nożami, a scena ze sztyletowaniem może być naprawdę urocza. Nie wiem, jak koniec końców wypadnie tu wątek romantyczny, ale szczerze mówiąc, nie chciałbym być w skórze protagonisty.

Po pierwszym odcinku daję tej serii 10/10, nawet z początku sceptyczny dałem się koniec końców kupić maskotce serii o również mało typowej aparycji. Jedynym malutkim zastrzeżeniem jest dość przeciętna grafika (poza projektami postaci oczywiście) ale to łatwo wybaczyć, bo na ekranie tyle się dzieje, że nie ma za bardzo czasu podziwiać widoków. Czekam na kolejny odcinek i mam nadzieję, że mój czarny koń sezonu mnie nie zawiedzie.

Leave a comment for: "Renai Boukun – odcinek 1"