Tsuki ga Kirei – odcinek 1

Akane Mizuno i Kotarou Azumi właśnie rozpoczęli trzeci rok gimnazjum. Ona jest członkinią klubu lekkoatletycznego, on – literackiego, chodzą do jednej klasy, ale jeszcze się nie znają. Jeszcze. Coś jednak sprawia, że dosyć szybko zwracają na siebie uwagę, ale że oboje są z natury nieśmiali, na ukradkowej wymianie spojrzeń się kończy. Do felernego wieczoru, kiedy to przypadkiem rodziny Azumi i Mizuno spotykają się w jednej restauracji i spostrzegawcza siostra Akane doprowadza do wspólnej rozmowy. Tak zaczyna się odrobinę niezręczna znajomość dwójki zwyczajnych nastolatków. Cóż z tego wyniknie? Pewnie pierwsza miłość…

Znając życie – na pewno miłość. Tsuki ga Kirei to w końcu romans pełną gębą i to widać już od samego początku. Romans szkolny, w dodatku gimnazjalny, więc zdecydowanie niewinny i niezręczny. Widzieliśmy to już setki razy, ale pierwszy odcinek sugeruje, że dla amatorów gatunku to anime może okazać się strzałem w dziesiątkę. Dlaczego?

Cóż, spokojna, czy wręcz leniwa atmosfera może nieco nudzić i nie ukrywam, że mnie osobiście trochę znużyła, ale nie sposób odmówić temu anime subtelności i wdzięku w pokazywaniu bardzo prostej, ale kto wie, może nawet wciągającej historii. Na tym etapie trudno jednoznacznie stwierdzić, w którą stronę pójdzie fabuła, ale na razie wygląda to na połączenie romansu z okruchami życia – nic przełomowego, ale sprawia wrażenie przemyślanego i odpowiednio wyważonego. W dobie szalonych komedii, taniego melodramatu i wszędobylskiego fanserwisu ta seria może okazać się nie lada przysmakiem.

Wszystko pięknie, wszystko ładnie, ale z drugiej strony trzeba się wykazać ogromnymi pokładami cierpliwości, bo nie wiem, jak Was, ale mnie kilka rzeczy odrobinę irytowało. To bardzo subiektywne odczucia, jednak podzielę się nimi tak na wszelki wypadek. Tsuki ga Kirei nie stroni od odniesień do literatury – główną gwiazdą jest tu Osamu Dazai, ale mimo że to jeden z moich ulubionych pisarzy, te wszystkie cytaty w ustach głównego bohatera brzmiały nieco sztucznie, a cała „eteryczność” była jakby wymuszona. Nie sądzę, żeby wszystkim to przeszkadzało, ja odniosłam wrażenie, iż twórcom zależało na stworzeniu produktu lżejszego od powietrza. Nie wiem, jak to dokładnie ująć… Druga sprawa to kwestia romansu głównych bohaterów – owszem, wydają się sympatyczni i całkiem wiarygodni w swojej niezręczności, nieśmiałości i wycofaniu, ale przydałoby się jednak trochę więcej wyrazistości, bo na razie ich relacje są popychane do przodu przez otoczenie, a nie przez nich samych. Ja wiem, że to dopiero pierwszy odcinek, ale jeśli ja, chociaż naprawdę lubię okruchy życia, już na samym początku tracię cierpliwość do bohaterów, to nie wiem, czy to jest dobry znak… No ale nic, ponarzekałam wystarczająco, a pewnie i tak większości osób powyższe rzeczy nie będą przeszkadzać. Oby, bo obiektywnie patrząc, Tsuki ga Kirei prezentuje się na tle innych romansów szkolnych całkiem zacnie.

Oprawa techniczna może niekoniecznie rzuca na kolana… Pierwsze sceny kwietniowych wiśni są urzekające, ale do czasu, kiedy zauważy się nieco gryzące się z resztą komputerowe modele w tle. Nie są one aż tak straszne, jakby tekst sugerował, ale nie gwarantuję, czy każdy je zignoruje. Tak ogólnie jest ładnie – stonowana kolorystyka, w miarę realistyczna kreska, tła naprawdę szczegółowe, a animacja płynna. Nie, żeby po tego typu serii należało się spodziewać wyjątkowej dynamiki czy zapierającej dech w piersiach akcji. Wtedy być może grafika okazałaby się problemem, ale w obecnej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak podziwiać wiosenną zamieć w kolorze delikatnego różu. Muzyka… jest, nie odnotowałam szczególnie pięknych melodii, ale opening i ending są przyjemne dla ucha.

To do następnego!

Leave a comment for: "Tsuki ga Kirei – odcinek 1"