Isekai wa Smartphone to Tomo ni – odcinek 1

Alternatywny tytuł tej serii mógłby brzmieć: Trafiłem do innego świata i wszyscy są dla mnie mili. Może ostatnie serie tego typu – Re:Zero albo KonoSuba – przyzwyczaiły mnie do innego podejścia do gatunku, ale nawet w klasycznym ujęciu tematu „nastolatek trafia do świata alternatywnego” rzadko jest aż tak milutko.

  

Fakt, że nasz bohater, Touya Mochizuki, miał pecha i ze skutkiem śmiertelnym zarobił piorunem upuszczonym przypadkiem przez Boga. Jednakże rzeczony Bóg – o dziwo, starszy pan, a nie urocza dziewuszka – proponuje mu reinkarnację w innym świecie, na co Touya, przyjmujący zresztą całe zajście ze stoickim spokojem, wyraża zgodę. Jako rekompensatę za straty moralne i cielesne może wyrazić dodatkowe życzenie, pyta więc grzecznie, czy może mógłby zabrać ze sobą smartfon. Bóg skwapliwie na to przystaje, obiecuje nawet, że rzeczone urządzenie będzie się magicznie ładować, więc o baterię nie trzeba się martwić. Komunikacja dwustronna z naszym światem nie będzie możliwa, ale Touya może spokojnie korzystać z wszystkich aplikacji i naszego internetu, a w bonusie dostaje mapę nowego świata oraz bezpośredni numer do Boga.

   

Tak wyposażony budzi się w pięknych okolicznościach przyrody i może zaczynać nowe życie. Oczywiście nie ma lokalnych pieniędzy i nie wie, co ma ze sobą zrobić, jednak przypadkowo przejeżdżający miły kupiec nabywa od niego „niecodzienne” ubranie za sutą kwotę, a przypadkowo napotkane miłe bliźniaczki Elze i Linze biorą go pod swoje skrzydła. Bohater zatrzymuje się zatem w miłej gospodzie, idzie do miłej gildii, wraz z miłymi bliźniaczkami robi miły quest polegający na zabiciu pięciu potwornych wilków, na tyle miłych, że padają od jednego ciosu każdy. Na koniec miło pomaga jeszcze miłej panience z gospody i jej znajomej, miłej kelnerce. Jak miło.

  

Myślicie, że coś pominęłam? Cóż, nie mylicie się. W międzyczasie okazuje się jeszcze, że bohater został przez Boga obdarzony nadzwyczajną siłą i szybkością, a także zdolnością posługiwania się każdym znanym w tym świecie rodzajem magii na poziomie master. Na bis obdarowuje jeszcze wspomnianą kelnerkę przepisem na nieznane tutaj lody, czym wzbudziłby zapewne podziw swoich towarzyszek, gdyby już nie były zajęte podziwianiem go z każdej strony i pod każdym względem.

Przez cały odcinek uczciwie wypatrywałam czegoś – czegokolwiek – co nadałoby serii jakiegoś charakteru. Pomysł wyjściowy sugerował parodię, albo przynajmniej komedię, ale prawdę mówiąc, nawet elementów komicznych tu specjalnie nie zauważyłam, chociaż oczywiście ogólny nastrój jest pogodny. Żeby nie było: Dog Days udowadniało, że da się zrobić tego rodzaju serię kolorową, optymistyczną, a przy tym pełną energii i uroku. Niestety na obecnym etapie Isekai wa Smartphone to Tomo ni zapowiada się okropnie wręcz nijako – niby nie ma poważnych wad, ale grozi zanudzeniem widza na śmierć wszechobecną słodyczą i dobrymi manierami. Nie pomaga też sztampowa grafika, bardzo oszczędzająca na wszystkim, co nie jest projektem słodkiej panienki, w szczególności na animacji tego, co miałoby być akcją. Zobaczymy, może się rozkręci – boleć na pewno nie będzie, może tylko usypiać.

Comments on: "Isekai wa Smartphone to Tomo ni – odcinek 1" (2)

  1. Koogie said:

    Czasem lepiej jak boli, niż usypia.

Leave a comment for: "Isekai wa Smartphone to Tomo ni – odcinek 1"