Jikan no Shihaisha – odcinek 1

W pierwszych minutach odcinkach przeżyłam zaskoczenie dwa razy – czyli chyba należy uznać, że się wyzerowało. Najpierw, kiedy już miałam zacząć się nabijać ze śniegu padającego w rytm podniosłej muzyki, miło zaskoczyła mnie scena akcji. Owszem, mocno komputerowa, ale przynajmniej pomysłowa i dynamiczna, z udziałem bisza z kataną oraz czarnego zjawiska marki potwór. Kiedy już zaczęłam szykować frazę „cukierek dla oka”, akcja przeskoczyła do następnego dnia, w mury jakiegoś szacownego żeńskiego liceum, zaś ja zostałam zaskoczona ponownie – rany boskie, jakie to krzywe i brzydkie!

  

W rzeczonym liceum stadko panienek szykuje się do występu na rozdaniu świadectw i plotkuje o wieży, pod którą podobno można zawrócić czas, jeśli tylko o północy wypowie się życzenie. Jedna z panienek, niejaka Koyuki, wprawdzie oburza się na takie gadanie, ale ma wszelkie powody, by pragnąć powrotu do przeszłości. Tak się bowiem zdarzyło, że czas jakiś temu jej starszy brat, jedyna rodzina, jaka jej została, zginął, rozjechany przez ciężarówkę-ninja. (Nie no, serio – założę się, że to taki specjalny rodzaj ciężarówek, które się przyczajają i wyskakują znienacka na niespodziewających się niczego bohaterów i bohaterki anime). Ale, ale – zanim Koyuki podejmie jakąś decyzję, nieoczekiwanie natyka się na potwora (wyżej wspomnianego) oraz ścigającego bisza (ditto), któremu powinien pomagać drugi bisz, podobno jego brat, zajęty jednakowoż żarciem i rwaniem panienek. (Tu wstawić przerywnik komediowy). Bisze przestrzegają dziewczynę przed próbami zawrócenia czasu, nie udzielają jednak żadnych sensownych wyjaśnień, jak więc łatwo zgadnąć, nie mijają dwa tygodnie, a Koyuki postanawia spróbować szczęścia… I w ten sposób zostaje uniwersalną przynętą na potwora, którego panom nareszcie udaje się pokonać. Wszyscy żyją długo i szczęśliwie, z wyjątkiem tych, co wąchają kwiatki od spodu, albowiem, jak pisał Asnyk: Daremne żale – próżny trud, bezsilne złorzeczenia! Przeżytych kształtów żaden cud nie wróci do istnienia.

  

  

No dobrze, co by tutaj słowem podsumowania… Z której strony nie spojrzeć, Jikan no Shihaisha nie zapowiadają się na tak malowniczą katastrofę, jak Vatican Kiseki Chousakan. Wszystko wskazuje na to, że będzie to seria po prostu mocno przeciętna. Na pewno lepiej się sprawdzi, jeśli ktoś nie będzie zauważał tych wszystkich zapożyczeń: potwór wyglądał, jakby nawiał z Soul Eatera, jeden bisz mocno przypominał tytułowego bohatera Kuroshitsuji, drugi też coś mocno przypominał, acz nie mogę przyszpilić, co – podejrzewam jakąś grę komputerową. Informacje o bohaterach i ich przeszłości podano bardzo umiarkowanie zgrabnie, wplatając w dialogi rzeczy na tyle dla nich oczywiste, że nie mieliby powodów powtarzać ich na głos. Sam świat przedstawiony to jakaś kompletna sieczka, miejsce akcji odlegle przypomina Pragę, ale autorowi nie chciało się nawet z grubsza dopasować imion i nazwisk postaci (brat Koyuki nazywał się „Ralph Taj Honda”, zaś mroczne bisze to Kiri i Victor Putinowie – nie, nie mam już nawet energii, żeby to skomentować). Sceny komediowe są topornie doszyte do reszty fabuły, mordując wszelkie ślady klimatu. Grafika wygląda nieźle w scenach akcji i bardzo, bardzo źle w pozostałych.

 

Nic nie wskazuje na to, żeby była to seria zawierająca dające się wskazać wady kardynalne – jej problem polega raczej na ogólnej schematyczności i braku zalet, które mogłyby to zrównoważyć.

Leave a comment for: "Jikan no Shihaisha – odcinek 1"