Jikan no Shihaisha – odcinek 2

Myślałby kto, że tona wyjaśnień w poprzednim odcinku wystarczy i teraz już będziemy mogli przejść do właściwej fabuły… Nic z tego, odcinek drugi również zostaje poświęcony na wpychanie widzowi do gardła informacji. Tylko animacja zrobiła się o wiele gorsza.

  

  

Bohaterowie bez słowa wyjaśnienia znajdują się w mieście udającym Las Vegas, ale położonym chyba w Europie (a kogo to obchodzi), gdzie oczywiście nie brakuje ludzi zachłannych, którzy mogą wabić czasopotwory. Kiri i Victo wykorzystują to, żeby paskudy kosić jak zboże, do czas jednak, aż pojawia się paskuda przerośnięta, biała i zdecydowanie gadatliwa. W obszernym monologu wyjaśnia, że to ona użarła Victo te dwanaście lat temu, a w ogóle buhaha nic jej nie zrobić. Walka z przypominającymi przerośnięte larwy muchy wypustkami paskudy (no co – chcielibyście, żeby całą animować?) nie idzie bohaterom najlepiej, z odsieczą przychodzi im jednak blond dziewczę, które przedstawia się jako Mina, żona Victo (a co za tym idzie – mamusia Kiriego). Jako że fakty – poczynając od imienia, poprzez wiek, po stan aktualny (znaczy: wąchanie kwiatków od spodu) – nijak się nie chcą zgadzać, panowie pozostają sceptyczni. Mina jednak nie zniechęca się łatwo, rzuca też cień poważnych wątpliwości na autentyczność i kompletność zapisu w pamiętniczku Victo. Ostatecznie cała trójka wyrusza (chyba) do siedziby organizacji Chronos, do której to podobno kiedyś Victo należał.

  

Dużo się działo? Guzik z pętelką. Większość tego to obszerne dialogi, a sceny walki nawet nie umywają się do tej z początku pierwszego odcinka. Poza tym samo streszczenie wydarzeń nie oddaje ważnej ich cechy – kompletnej drętwoty. Fabuła odcinka przypomina sinusoidę, w której sceny poważne przeplatają się z komediowymi w czysto mechaniczny sposób, bez cienia dbałości o klimat czy spójność. Przy czym te pierwsze mają nas wzruszyć ciężkim losem bohaterów i przykuć obietnicą wielkiej tajemnicy, jaka się za tym wszystkim kryje, drugie zaś – pokazać, że bohaterowie są ludźmi i dają się lubić dzięki słabostkom. Zdradzę ważny spoiler: to nie działa.

  

Grafika zaliczyła gwałtowny regres, o czym od początku świadczą nieruchome tła, po których wędrują postaci. Owszem, poprzednio też nie było ślicznie, ale przynajmniej sceny akcji miały w sobie jakąś pomysłowość. Teraz pilnie wykorzystuje się zbliżenia i zatrzymane kadry, by nadać walkom pozory dynamiki. Najbardziej chyba broni się muzyka, podniosła wprawdzie, ale w sumie całkiem wpadająca w ucho. Obawiam się jednak, że to nie wystarczy, żeby wyrwać tę serię z otchłani przeciętności. Poniżej: niewątpliwie najbardziej interesujące ujęcie z całego odcinka.

Leave a comment for: "Jikan no Shihaisha – odcinek 2"