Konbini Kareshi – odcinek 3

Gdyby nie jakieś tam wydarzenia, składające się na te dwadzieścia przecierpianych przeze mnie minut, nie miałabym o trzecim odcinku nic nowego do powiedzenia, bowiem tak jak poprzednie, i bez wątpienia następne, rozgrywa się w tempie wyścigów ślimaków. Ewentualnie dryfu kontynentów. Nie uległy też zmianie ani uboga grafika ze sztywną animacją, ani plumkająca sennie muzyka relaksacyjna w tle (dobrze by się przy niej spało, ale musiałam oglądać). Żeby było śmieszniej, odcinek znowu zaczyna się sceną biegu Harukiego, pewnie zamiast. Zatem Haruki biegnie… mija nasz wspaniały supermarket, niedaleko szkoły wpada na pochmurnego bisza (ale to nie jest ten rodzaj anime), potem… co było potem, już zapomniałam… aaa, Towa mówi mu, że widział w szpitalu Mashiki z jakimś chłopakiem. Ale Haruki uważa, że Mashiki nie jest taka, cokolwiek miałoby to znaczyć, i robi to, w czym jest najlepszy, czyli nic, więc zirytowany Towa bierze sprawy w swoje ręce i wypatrzywszy owego chłopaka na korytarzu, zaczyna go śledzić, zresztą razem z przewodniczącą, z którą jest już w bardzo dobrej komitywie.

Chłopak ów – pomijam imiona i nazwiska, bo prościej ich identyfikować po dwóch cechach charakterystycznych na krzyż, jakie mają – jest przewodniczącym dwuosobowego klubu gotowania i w szpitalu odwiedza swojego byłego lekarza, o czym dowiadują się Towa i wierna Mami. Nie jest też chłopakiem Mashiki, aczkolwiek z pewnością jest/będzie czyimś (no dobra, swojej koleżanki z klubu), co bez żenady ujawnia opening, zabijając jakiekolwiek ewentualne zaciekawienie widza pairingiem w pół sekundy.

  

  

W tym czasie Haruki jest świadkiem kłótni, o ile nie napaści członków klubu lekkoatletycznego na jednego ze swoich – to ów wspomniany pochmurny bisz, nazwiskiem Asumi (akurat zapamiętałam), a przyczyna nieważna, bo była chyba dość pretekstowa. Ratuje go od dalszego uszkodzenia buźki taktyczna i milcząca interwencja długowłosej bibliotekarki – znaczy kolejna para już jest znana, hurra – wspomaganej przez Harukiego, a następnie pojawienie się panów z samorządu szkolnego, kolejnych biszów (tak, oni też stoją przed tym nieszczęsnym sklepem ze swoimi połówkami, i to już jest komplet par, hurra, hurra). Nie wiedzieć czemu karzą oni obu chłopaków zadaniem pomocy przy przygotowaniu festiwalu, co staje się dla tychże okazją do wymiany kilku słów na temat ich podejścia do sportu – odpowiednio biegania i pływania. Piękną przyjaźń im wróżę. Kiedy wychodzą, pada deszcz, więc Haruki biegnie do sklepu kupić parasolkę, na którą brakuje mu kasy, ale oto jako anioł z nieba występuje Mashiki, szczęśliwie obecna. Serio wszyscy mają po drodze do tego supermarketu pośrodku niczego? Bo oprócz tych licealistów i dwuosobowej obsługi żywego ducha tam nie uświadczysz…

  

Kończąc ten przydługi opis, równie męczący jak oglądanie, trzeba wspomnieć o niezwykle romantycznej scenie spaceru obojga w deszczu po parku – co prawda pod dwoma parasolami, ale zawsze. Haruki znowu nie zdobywa się na żadne wyznanie, ale za to desperacja popycha go do „podstępnego” pytania o chłopaka Mashiki. Na co ona, że nie ma chłopka! Uff. Przy tym wyciera mu koszulę, bo się biedny  upaprał lodem… Anioł, nie kobieta. Ja to bym jednak delikwentowi wręczyła chusteczkę, żeby sobie sam radził, zamiast tak się poświęcać.

  

Ech, nie chce mi się nawet złośliwości wymyślać. Jest drętwo, nudno, powolnie i strasznie na siłę, między bohaterami nie ma żadnej chemii, nawet jednego samotnego atomu. Graficznie też biednie i chwilami krzywo (pomijając parę ładnych komputerowych teł), a muzyka, jak już wspominałam, stanowi gwóźdź do trumny, usypiając moje ostatnie szare komórki, których nie zabiło wszystko wyżej wyliczone. Nie umiem sobie wyobrazić, żeby jakiemuś amatorowi odruchów życia chciało się to oglądać, bo moim zdaniem to nie są okruchy, tylko popłuczyny ze słoika ze zleżałą bułką tartą – zero treści, smaku i pożytku.

Leave a comment for: "Konbini Kareshi – odcinek 3"