Saiyuuki Reload Blast – odcinek 2

Po drugim odcinku mam trochę lepsze wrażenia, jeśli idzie o stronę graficzną i animację. Nie znaczy to, że jest jakoś cudownie, bo nadal widać oszczędności, gdzie się da, ale jest ich jakby mniej i chłopcy zdecydowanie dobrze wyglądają niemal przez cały czas (chyba że akurat jest ciemno, stoją pod światło itd.). Najlepszym przykładem Gojyo, krzywiący się z powodu żenującego utknięcia w mysiej dziurze (więcej nie powiem, bo to było zabawne) i wciąż nietracący urody. Za to walki wyglądają tak samo jak poprzednio, to jest ze wszystkich sił udają dynamiczne i szybkie. Na szczęście nie ma ich dużo. A, jeszcze ta woda… pomińmy ją milczeniem, podobnie jak inne komputerowe tła, które bywają niezłe, a bywają i okropne. I jest coś w tym przytłumionym świetle… co nie do końca mi odpowiada. Z jednej strony, dzięki temu kolorystyka jest naprawdę dobra, z drugiej rysunki wydają się mniej wyraźne, niż powinny. Mam więc mieszane uczucia.

  

  

Jak można się było spodziewać, uzyskaliśmy – a raczej ewentualni nowi widzowie uzyskali – nieco wyjaśnień dotyczących sytuacji, a konkretnie klątwy, jaka wpędziła demony w morderczy szał, spowodowanej eksperymentem mającym na celu obudzenie Gyumaou, i w związku z tym celu podróży naszej drużyny. Pojawia się też na moment strona przeciwna, to jest Gyoukumen, Kougaji i Dokugaku (i wspominają o Zwoju Niebios należącym do Sanza). Oraz króliczek doktora Nii, obecnie nieobecnego. No dobra, wiem, że to, co piszę, może być dla niektórych konfundujące… Ale po obejrzeniu odcinka chyba nadal niewiele więcej będą z tego rozumieli. Może ciut. Zdecydowanie przydałoby się przed seansem zapoznać przynajmniej z jakimś skrótem tej historii. A do seansu mimo wszystko zachęcam…

  

Zachęcam, gdyż także fabularnie odcinek był lepszy niż pierwszy, bardziej zwarty i sensowny, a ponadto autentycznie zabawny. Tym razem chłopcy trafili do większej niż poprzednio miejscowości, której mieszkańcy zajmują się handlem solą pozyskiwaną ze słonego jeziora, i zmuszeni sytuacją zgadzają się ochraniać jej transport przed czyhającymi na nią demonami. Był to efekt zarówno tego, że znaleźli się tak daleko na zachodzie, iż nazwisko Sanza, dotąd otwierające niemal wszystkie drzwi, nikomu nic nie mówi, jak i tego, że w tych odległych górach nie bardzo jest jak użyć jego złotej karty kredytowej…

  

Nie mając papierosów, jedzenia i gotówki, niezbędnej w dalszej drodze, musieli się zgodzić na warunki miejscowych. Co z tego wynikło, warto samemu zobaczyć. Mnie osobiście sprawiło dużą frajdę oglądanie chłopaków robiących to, co lubią i potrafią najlepiej (spanie, palenie, jedzenie, organizowanie, kłócenie się, walka – dopasować właściwe). To właśnie są Sanzo, Gojyo, Goku i Hakkai w całej krasie swoich charakterków, za które ich przecież od lat kochamy.

  

  

  

A na trzech historyjkach Ura-sai uśmiałam się serdecznie i szczerze.

  

Leave a comment for: "Saiyuuki Reload Blast – odcinek 2"