Saiyuuki Reload Blast – odcinek 3

Trzeci odcinek przynosi wyraźną zmianę klimatu w stosunku do zabawnego drugiego – takie dotknięte tylko powierzchownie (przejazdem, można by rzec, jako że chłopcy są ciągle w drodze i zatrzymują się tylko na chwilę w czyimś mieście i życiu, lecz często pozostawiają po sobie niezatarty ślad), bez przesadnego oceniania i moralizowania, istotne kwestie również były niegdyś częścią tego, co stanowiło o szczególnym uroku Saiyuuków. Robi się więc trochę refleksyjnie i jednocześnie niepokojąco, gdyż mamy do czynienia z jednym z najważniejszych pytań ludzkości: co się dzieje z człowiekiem po śmierci? Sanzo-tachi mają swoją, charakterystyczną dla nich odpowiedź. Przypadnie ją sformułować Goku, wyjątkowo tu uroczemu. Nic dziwnego, że w tle (oraz zapowiedzi kolejnego odcinka!) pojawiają się postaci Konzena, Tenpou i Kenrena… Tak, wiem, nie wszyscy wiedzą, o co chodzi. Cóż, chyba trzeba się pogodzić z tym, że nieznający poprzednich serii widzowie bez przynajmniej małego researchu Blasta po prostu nie zrozumieją. A na pewno nie docenią.

  

  

Hakkai w swoim żywiole (mężczyzna, którego uśmiechu należy się strzec).

Tymczasem żeby chociaż trochę ich zachęcić, wspomnę może w zarysie, co się dzieje w odcinku – bez niepotrzebnego spoilerowania, bo chociaż rozwój akcji w pewnym momencie staje się oczywisty, to duszne oczekiwanie na zyskanie pewności było osiągnięciem twórców, za które wyrażam im niechętne (bo to nie było miłe uczucie) uznanie. Otóż chłopcy – ze standardowym przystankiem na wybicie grupki bezczelnych demonów, a jakże – przybywają do kolejnej górskiej miejscowości, na której obrzeżach żyje jeden ostrouchy, niewykazujący oznak agresywnego szaleństwa, które opętało jego pobratymców, a za to „opiekujący się” stadem sępów. Sępy stanowiły niegdyś ważny element lokalnych zwyczajów pogrzebowych, ale odkąd demony oszalały, mieszkańcy przestali zostawiać swoich zmarłych na szczytach, aby w ten sposób wrócili do natury, i grzebią ich na cmentarzu. Owego demona, niegdyś swojego sąsiada, podejrzewają jednak o porywanie ludzi, gdyż co jakiś czas z miasteczka ginie kolejna osoba. Dlatego proszą Sanzo, rozpoznanego jako słynny szlachetny mnich (czego nie omieszkał absolutnie bezwstydnie wykorzystać Hakkai dla zapewnienia drużynie wygód – to było piękne! Efekty widać na zrzutkach wyżej), by zajął się tą sprawą. Ten niechętnie się zgadza, co sprowadza się do rozmowy z Tenjinem, ale też złapania prawdziwych winowajców. Niemniej okazuje się, że Tenjin też coś ukrywa, a jego szaleństwo ma zupełnie inne oblicze i powód…

   

Przegląd sposobów oszczędzania na grafice, część druga.

  

Jak już wspomniałam, atmosfera odcinka, niepozbawionego oczywiście komediowych wstawek, jest niepokojąca i momentami duszna, nawet jeśli wiemy doskonale, że na koniec chłopcy znowu ruszą w drogę. Właściwie jest on dobrym podsumowaniem dla osób oglądających na próbę pierwsze trzy odcinki, bo łączy wszystko, co jest w Saiyuukach charakterystyczne: błyskawicznie rozstrzygane walki z podrzędnymi demonami, powtarzalne, a mimo to wciąż zabawne gagi oparte na różnicach charakterów bohaterów, ich wejście i wyjście w życie jakiejś miejscowości, zmianę, jaką ze sobą przynoszą, moment zastanowienia nad jakąś problematyczną, czasami moralną kwestią, który może – ale nie musi – się przy okazji widzowi zdarzyć. Tak to właśnie powinno wyglądać i mam szczerą nadzieję, że będzie. Nawet jeśli znowu nie dotrą do celu. Jak dla mnie, ta podróż może trwać w nieskończoność…

Wracając do wyglądania… czemuś przypomniał mi się słynny monolog pod tytułem Szał z Piwnicy pod Baranami: „Jak to wygląda. Wcale nie wygląda! To leci, spada, krzyczy!”. Chociaż nie jest aż tak źle, oszczędności na grafice są okrutnie bolesne i faktycznie można powiedzieć, że krzyczą – te wszystkie  sztuczki lazy animation, zaciemnienia, przyspieszenia, rozmazane filtry, zlewające się kolory, komputerowe tła, ujęcia pod światło, dialogi z offu, nawet czarne tła (!)… Serio, animacji tu było tyle kot napłakał i prawie cała poszła w zbliżenia. Ale za to jakie zbliżenia! Rozpływałabym się z zachwytu na ich urodą, ale chyba nie wypada, więc niech przemówią zrzutki.

  

  

(Kyaa!)

Co mogę więcej powiedzieć? Choć wizualnie serii daleko do ideału, to jednak pod tym względem daleko za sobą zostawia też poprzednie odsłony, jednocześnie kondensując to, co w Saiyuukach zawsze było najlepsze. Osobiście jestem bardzo zadowolona, że powstała ta kontynuacja, i mam w zasadzie pewność, że nie ja jedna. Czy stanie się ona zachętą dla nowych widzów – chyba można tu już mówić o nowym pokoleniu – do sięgnięcia po poprzednie części, a jeszcze lepiej po mangowy oryginał, trudno mi powiedzieć. Oby.

Comments on: "Saiyuuki Reload Blast – odcinek 3" (1)

  1. Sanzo-tachiForever said:

    Ja aż zaczęłam piszczeć i hiperwentylować, jak zobaczyłam tytuł następnego odcinka, a potem KONZENA! *o* Nie spodziewałam się T_T Gaiden, Gaiden najukochańszy :D Czy to będzie filer, czy coś wyciętego z mangi – nieważne, grunt, że znów zobaczę Tena-chan i Konzena!!! ToT

Leave a comment for: "Saiyuuki Reload Blast – odcinek 3"