Black Clover – odcinek 2

Odcinek drugi był nudny, tak po prostu. Zamiast kontynuować starcie Asty z magiem-złodziejem, twórcy raczą widza mdłą retrospekcją, opowiadającą o dzieciństwie bohaterów. Służy ona tylko temu, żeby ukazać moment, w którym protagonista postanowił zostać w przyszłości Królem Magów, a Yuno z niezdary i beksy przeistoczył się w rywala przyjaciela. Finał pojedynku z magiem wciśnięto na sam koniec, poświęcając mu może trzy minuty. Nie twierdzę, że powrót do przeszłości był zupełnie zbędny, ale z pewnością nie trzeba było poświęcać mu całego odcinka, zwłaszcza, że część wydarzeń pokazano w poprzednim.

 

Niestety wtórność i przewidywalność Black Clover kłują w oczy – widziałam wszystkie zaprezentowane chwyty już nie raz i to zazwyczaj w lepszym wydaniu. Na dodatek seria ma fatalne tempo, zamiast emocjonującego początku, zachęcającego do sięgnięcia po ciąg dalszy, dostajemy łzawe migawki z przeszłości i rozwleczony pojedynek z byle leszczem. Sytuacji nie ratują główni bohaterowie. Asta jest koszmarny, to chodzący schemat na schemacie, potrafiący tylko krzyczeć (swoją drogą, współczuję seiyuu, który musi zdzierać gardło w każdym dialogu). Chłopak został zaprogramowany na trzy czynności na krzyż, w tym czołowe miejsca zajmują: ogłaszanie wszem i wobec, że zostanie Królem Magów i ciągłe oświadczanie się siostrze zakonnej, pracującej w sierocińcu. Co gorsza, młodsza wersja protagonisty miała wybitnie irytujący, skrzeczący głosik, a że wywrzaskiwała kolejne wypowiedzi, ledwo przetrwałam drugi odcinek. Yuno pozostaje bezbarwnym przeciwieństwem bohatera – jakiekolwiek oznaki osobowości wyparowały wraz z mocnym postanowieniem, że więcej płakać nie będzie.

Graficznie i muzycznie jest bez zmian. Już teraz widać, że o fajerwerkach animacyjnych można zapomnieć. Owszem, projekty postaci oblecą, takoż niezłe tła, ale animacja mocno kuleje, a oszczędności widać na każdym kroku. Ścieżka dźwiękowa jest niezauważalna, niby coś tam plumka, ale tak nijako, że nie zwróciłam uwagi nawet na jeden instrument. Na plus można zaliczyć ładny ending, czołówka natomiast ani ziębi, ani grzeje – ot, typowy utwór z shounena, dynamiczny i przyzwoicie zaśpiewany, ale podobnie jak wszystko w Black Clover, jest tylko cieniem znacznie lepszych poprzedników.

Jedyną rzeczą, jaka trzyma mnie przy opisywanym anime jest ciekawość, jak wypadną postaci drugoplanowe, których pokaźne grono można zobaczyć w openingu. Być może (acz nie liczyłabym na to) okażą się światełkiem w tunelu i sprawią, że seria stanie się oglądalna.

Leave a comment for: "Black Clover – odcinek 2"