Garo -Vanishing Line- odcinek 1

Paskudnie klimatyczny czerwono-czarny początek odcinka ukazuje nam bez zbędnego gadania równie paskudnego demona – horrora, którego także bez zbędnego gadania załatwia potwornie przepakowany, lecz dość sympatyczny, jak się potem okazuje, i mający zdrowe podejście do życia (zjeść, wyspać się, docenić damskie wdzięki) facet. Jest to Sword, rycerz Makai, obrońca ludzi walczący z potworami zrodzonymi z ludzkich negatywnych uczuć. Jego partnerem w tej walce jest gadający pierścień w kształcie czaszki, którego „organicznym”, choć oczywiście mechanicznym, przedłużeniem jest najwyraźniej wielgachny motocykl – i nie tylko, ale o tym za chwilę.

Dalej widzimy, jak rozświetloną wszechobecnymi neonami nocą młoda dziewczyna szuka kogoś lub czegoś, w czym pomaga jej net – w wersji dość odległej od starego dobrego Google’a, a następnie zmierza na spotkanie ze słynnym wróżbiarzem-tarocistą, licząc, że pomoże jej tego kogoś znaleźć. Ku jej przerażaniu mężczyzna nie tylko wykazuje niedwuznaczne zainteresowanie nią, z czym, jak udowodniła, potrafi sobie radzić, lecz nagle przekształca się w potwora, który chce ją zjeść. Brawurowa ucieczka w niczym by jej jednak nie pomogła, gdyby nie pojawienie się Sworda i wymuszona nim rejterada napastnika.

 

W bezpiecznym otoczeniu, regenerując z zapałem zużyte kilodżule, Sword wyjaśnia zszokowanej Sophie, czym są horrory i jaka jest jego funkcja jako rycerza Makai. Przekonuje ją też do odegrania roli przynęty, gdyż wszystko wskazuje na to, że tarocista jest seryjnym zabójcą i jej nie odpuści, dlatego zabicie go jak najszybciej to najlepszy sposób zapewnienia jej bezpieczeństwa. Plan wypala, tyle że przekształcony do końca horror stanowi wyzwanie nawet dla przypominającego pomniejszy górotwór bohatera.

To pozwala nam zobaczyć (tzn. o ile jesteśmy w stanie śledzić wzrokiem efekty przyprawiającego o mdłości szybkiego montażu) epicki pościg wielkiego potwora za wielkim motocyklem, a następnie finałowe starcie na moście. Sword, porzuciwszy wpierw Sophie w bezpiecznym miejscu, przywołuje w tym celu swoją złotą (czy raczej żółtą tym razem) wilczą zbroję. Co ciekawe, opancerzenie obejmuje też motocykl, czyniąc z partnerów coś w rodzaju ciężkiego wozu bojowego w stylu deathmetalowym. Horror nie miał szans, aczkolwiek przydatna była też zaparkowana obok cysterna z paliwem.

  

Tyle akcji – była szybka, dynamiczna, ale dobrze rozplanowana, żeby nie wykończyć ani z napięcia, ani z przegięcia, a parę scen przyprawiło mnie z różnych powodów o szybsze bicie serca i nawet jedno głośne „wow”, co przy serii akcji nazwałabym rzeczą pozytywną. Bohaterowie, konkretnie poznana dwójka, robią dobre wrażenie, zwłaszcza Sword, który stanowi lubiany typ miłego olbrzyma; do Sophie wciąż nie mam przekonania, ciągnącego się już od zwiastunów, ale muszę jej przyznać, że nie jest aż taką lebiodą, na jaką wygląda, lecz kiedy trzeba, umie działać i nawet nieczysto walczyć. Może nie będzie… erm, niepotrzebnym którymś tam kołem u motoru.

 

 

Jak należało się spodziewać, CG wpakowane zostało wszędzie, gdzie się tylko dało, ale o dziwo robi to dobre wrażenie – choć nie wykluczam, że pomaga nocna i nieco futurystyczna sceneria miasta. Na razie zaryzykowałabym stwierdzenie, że to najlepiej zrobione pod względem grafiki komputerowej animowane Garo do tej pory. Choć z wypowiedzią na temat zbroi może się wstrzymam do chwili, kiedy zdołam ją wyraźniej zobaczyć… Deformacje klasycznego rysunku dają się dostrzec, ale nie ma ich dużo, a przy szybkim montażu łatwo umykają i właściwie w niczym nie obniżają ogólnego wrażenia. Projekty postaci do tego wszystkiego całkiem zgrabnie pasują, na czele ze Swordem oczywiście, którego przepakowanie jest po prostu cudne, wręcz rozbrajające. Ta stylistyka rodem z amerykańskich komiksów o superbohaterach, ten obłędny motor, te choinkowe miejskie pejzaże zdecydowanie do mnie trafiają.

 

Jeszcze o muzyce – ta w żadnej z poprzednich serii nie zawodziła i tu też jest świetnie dopasowana, rockowa i dynamiczna, znakomicie podkreśla sceny akcji. Bardzo spodobał mi się, także wizualnie, opening (JAM Project, a jakże), ale i spokojniejszy ending skoncentrowany na żeńskiej części obsady i z kobiecym wokalem. Zobaczymy, co dalej, ale pierwszy odcinek należy bez wątpienia uznać za bardzo dobre otwarcie.

Leave a comment for: "Garo -Vanishing Line- odcinek 1"