Sengoku Night Blood – odcinek 1

O bogowie, tu jest wszystko, z heroiną włącznie, chociaż może nie całkiem niestety. Bohaterka tak bardzo jest heroiną z gry otome, że nawet nie poznajemy jej imienia, choć inne padają często gęsto. Chociaż, z drugiej strony, przejawia jakieś tam chyba nietypowe cechy charakteru… A, po kolei. Trafiło to-to najwyraźniej do innego świata z powodu wadliwie działającej komórki (nigdy nie ufałam smartfonom), która przeniosła ją z normalnego Tokio do czasu i miejsca, gdzie walczą ze sobą o panowanie nad innymi (oficjalnie zjednoczenie narodu) klany wampirów i wilkołaków, których przywódcy nie wiedzieć czemu noszą nazwiska słynnych dowódców japońskich z ery Sengoku. Poza tym są niezwykle charakternymi i malowniczymi biszami, jednego już nawet nauczyłam się odróżniać, ale poświęcono mu większość odcinka, więc to żadna sztuka; zobaczymy, co dalej. Był to mianowicie Hideyoshi Toyotomi, w którego wampirze łapy (i zęby) trafiła nasza dziewoja. Każdego z owych charyzmatycznych przywódców otacza mały wianuszek bliskich współpracowników, takoż malowniczych, zawierający, o ile się zdążyłam zorientować, po egzemplarzu najbardziej popularnych gatunków biszów, to jest ponuraka, okularnika, wesołego siłacza i lolitkowatego chłopczyka, itp. Jest z czego wybierać, chociaż przewijają się po ekranie tak szybko, że trudno się połapać, który jest który i z którego klanu. Ale chyba w sumie bez różnicy… Ciasteczko to ciasteczko, komu potrzebne imiona.

 

Pudełko nieco przypadkowo powrzucanych biszów.

 

 

Żeby zamknąć temat wyglądania, na wizualia nie będę narzekać, bo panowie swoją funkcję ciasteczek i cukierków dla oczu spełniają bardzo dobrze, a nawet jak coś gdzieś zaszwankuje, to im ilość przechodzi w jakość. Tła są do wytrzymania komputerowe, przy dobrym świetle nawet ładne, za to w jasny dzień zieleń jest piorunująco zielona. Ruszają się wszyscy też całkiem składnie. Nie mogę tylko oprzeć się wrażeniu, że te komplementy nie do końca dotyczą heroiny, traktowanej przez projektanta postaci i rysowników nieco po macoszemu, no ale czemu tu się dziwić, jak nawet imienia nie ma. Za to ma misję! I moc!

 

Ekhem. Siedząca pod nocnym niebem i kontemplująca swój los panna zostaje nagle napadnięta z łzawą prośbą o „użyczenie swej siły” przez gadającego nie-jenota, który przy okazji wyjaśnia jej działanie tego świata – mianowicie niejaka Himemiko-sama, która utrzymywała go w równowadze, znikła, stąd chaos i wojna, ale przed zniknięciem przepowiedziała pojawienie się dziewczyny z innego świata. Co skłania nie-tanuki do błagania tejże o pomoc w jej odszukaniu, a heroinę do entuzjastycznej zgody, z nadzieją, że Himemiko pomoże jej wrócić do normalnej Japonii. Całkiem sensowna myśl, i dziewoja też wydaje się zdumiewająco pozbierana, żadne tam jąkające się strachajło, natomiast dysonans stanowi całkowity brak zdziwienia tym, gdzie i jak się znalazła. No ale doooooobra, to otome jest w końcu, przecież nie będziemy logiki wymagać…

 

 

Dalej, jakże logicznie, dziewczyna bierze udział w bitwie armii Toyotomiego z siłami Ody (też wampira, a tych mhrocznych), przy czym te ich bitwy wyglądają trochę na ustawki, co było pierwszą przyczyną mojego nieopanowanego chichotu – tzn. bohaterka najpierw się przygląda, a potem ucieka z zaatakowanym znienacka od tyłu Hideyoshim w las, gdzie przyjmuje jego miecz, opatruje mu ranę i staje się powodem jakiegoś rodzaju przemiany wampira (wejścia na wyższy poziom? wstrząsu anafilaktycznego? reakcji termojądrowej?), który zlizał trochę jej krwi.

Tu następuje koniec odcinka, na szczęście, chociaż uśmiałam się parę razy, zgodnie z własnymi przewidywaniami zaliczając też trochę łez zażenowania i porządny fejspalm (fejsdesk?), kiedy Toyotomi przy okazji narady wojennej bardzo kulturalnie przedstawił dziewczęciu swoich pomagierów. Nie wiem, jak długo zdołam to oglądać, ale na razie jestem nawet na tak, bo śliczne to niemożebnie i całkiem zabawne w głupawy sposób, nie wiem co bardziej. Muzycznie też jest wielka radość, zwłaszcza patetyczny początek jest cudny, i piosenka seiyuu klanu Toyotomiego na koniec też daje radę. Ktokolwiek lubi tego typu ekranizacje, na pewno powinien zerknąć.

Leave a comment for: "Sengoku Night Blood – odcinek 1"