Sengoku Night Blood – odcinek 3

Nie przebrzmiały jeszcze miłosne deklaracje Hideyoshiego, a z prawie analogiczną ofertą zapukały do wampirzych bram wilkołaki Shingena Takedy. Zaloty obficie podlane sake nastąpiły w niedalekiej świątyni, ale były nieudane, bo Toyotomi nie ma ochoty dzielić się ani Yuzuki i jej krwią, ani (ewentualnym/upragnionym/zamierzonym) zwycięstwem nad Nobunagą, ewidentnie kreowanym tu na głównego antagonistę. Mimo to wrogowie z obu klanów pozostają w pełnej przyjaźni i świadczą sobie liczne uprzejmości.

 

 

Pretekstem do tychże jest fakt, że Yuzuki nieostrożnie rozsypała ziołowe pigułki Shingena – podobno suplementy, haha – dlatego z całego swego dobrego serduszka koniecznie chce pomóc w ponownym wytworzeniu ich. Szwenda się więc po lesie w towarzystwie szczeniaka Masanobu i protekcjonalnego Hideyoshiego, szukając ziół (których nigdy na oczy nie widziała, ale co tam, ważne są intencje), a potem wraz z kolejnym ogoniastym, Masakage, pełna poświęcenia przerabia je na pigułki. Ku zdumieniu wszystkich wpada też na pomysł ulepszenia receptury miodem, żeby nie były takie gorzkie (bo Shingen, chociaż duży chłopiec, ma z tym problem). Brawo, Yuzuki, zostaniesz naszym medykiem? Toyotomi na pewno nie ma nic przeciwko…

 

 

O rany, ile biszów nałapałam…

W tym momencie następuje atak tajemniczych sił, na co Shingen jakże logicznie reaguje, porywając dziewczynę na ręce i uciekając z nią przez tylną ścianę do lasu. Czy ja już tej sceny nie widziałam w pierwszym odcinku? Wysiłek sprawia jednak, że wilkołak dostaje napadu choroby i musi zdradzić Yuzuki utrzymywany w tajemnicy sekret, że z jego zdrowiem jest kiepsko. Jeden z jego towarzyszy, który się akurat przyplątał, bo tak chciał scenariusz, przejęty prosi ją o krew, która mogłaby pomóc, ale Shingen nie chce. Masatoyo (haha, pamiętam i odróżniam! Chyba…) odbiega, zaalarmowany jakimś dźwiękiem, a w efekcie Shingen musi stawić czoła yakumie, chroniąc siebie i Yuzuki – tę scenę też już chyba widziałam… Na szczęście akurat w chwili, kiedy ostatecznie opuszczają go siły, zjawia się reszta jego obstawy i możemy porzucić uroczą leśno-księżycową scenerię.

 

 

W ramach zakończenia mamy knującego Nobunagę, przyjacielskie pożegnanie klanów Takeda i Toyotomi oraz nowy ending, śpiewany, kto by pomyślał, przez nowo poznane wilkołaki – da się słuchać, ale patrzeć nie ma na co, bo oszczędności na animacji wręcz bolą. Generalnie, warstwa wizualna znowu chyba zubożała i zaczynam sądzić, że tak to będzie właśnie wyglądać – skoro mamy stworzenia nocy, to niech akcja dzieje się w nocy, a przynajmniej o zachodzie słońca / w blasku świec, żeby zalać wszystko ślicznym pomarańczowym blaskiem, który ładnie zaciera niedoróbki. I w sumie lepiej tak, bo zieleń w dzień znowu zostawiła mi powidok. Aczkolwiek trudniej w ten sposób (d)oceniać urodę biszy – to pewnie dlatego jest ich tylu, przecież masa przechodzi w energię, a ilość w jakość…

Bisz, który przeszedł w jakość.

Gwoli podsumowania nie bardzo wiem, co napisać, bo wydaje mi się to jak na adaptację gry Otomate zdumiewająco nieszkodliwe dla psychiki, choć oczywiście pełne mniejszych i większych głupot, służących wymuszeniu wbrew jakiejkolwiek logice i prawdopodobieństwu mniej lub bardziej romantycznych scen z udziałem kreowanej na wcielenie dobroci heroiny i kolejnych biszy, z mniejszym lub większym trudem zapamiętywanych i odróżnianych. Bywa to także mniej lub bardziej zabawne, dziś raczej mniej. Przy czym powtarzalność schematów osiągnęła jak na trzy pierwsze odcinki zdumiewający poziom – ciekawe, czy Yuzuki będzie odfajkowywać te same czynności w każdym klanie, z Odą włącznie? Może nawet to sprawdzę, a was nie zniechęcam – chyba po tych trzech odcinkach można sobie już wyrobić zdanie i zdecydować, czy warto tracić czas na tę bajeczkę, głupawą i przewidywalną, no ale w końcu nie dla fabuły się ogląda ekranizacje gier otome

Leave a comment for: "Sengoku Night Blood – odcinek 3"