Urahara – odcinek 1

W Harajuku, dzielnicy Tokio słynącej jako centrum mody, w jednym z położonych na uboczu sklepów pracują trzy dziewuszki – Mari, Kotoko i Rito. Mamy okazję obejrzeć parę migawek z ich zwyczajnego, chociaż pełnego kreatywności życia, gdy spokojną egzystencję naszej planety przerywa inwazja kosmitów. Ich celem nie jest podbój Ziemi jako takiej, ale zabranie z niej wszelkich przejawów kultury – tej bowiem mają permanentny deficyt. Poza słynnymi zabytkami z całego świata ich zainteresowanie wzbudza także przepełnione kreatywnością święte miejsce kultury młodzieżowej – czyli właśnie Harajuku. Na szczęście z pomocą czwartej dziewuszki, która właśnie uciekła kosmitom, zabierając im cenne artefakty, trzy bohaterki mogę stawić czoło najeźdźcom i odeprzeć pierwszy atak.

  

  

No dobrze, to brzmi durnie, ale jeszcze nie aż tak beznadziejnie. Dałoby się z tego coś zrobić… Gdyby chociaż spróbowano. Głównym problemem, z jakim zmaga się Urahara, jest porażająca wręcz sztuczność. Przez sporą część odcinka bohaterki prowadzą dialogi, których jedynym celem jest poinformowanie widza, kim są, czym się zajmują i co lubią – tak schematyczne i suche, jakby pisał je zespół marketingowy. Konwencja jest niby humorystyczna, ale właściwie to nie do końca, w tym sensie, że humoru czy parodii tu jak na lekarstwo. Ot, odpracowana historyjka o ratowaniu świata, tylko bez cienia jakiegokolwiek pomysłu. Wrażenie ogólnej sztywności pogłębiają seiyuu, które czytają kwestie jak z kartki, kompletnie drewnianymi (a jednocześnie lukrowanymi głosikami). Rozumiem jeszcze, że Luna Haruna (Rito) do tej pory niespecjalnie miała okazję próbować sił w aktorstwie głosowym, a Manaka Iwami (Kotoko) jest mało doświadczona, ale nic poza marną reżyserią nie tłumaczy, czemu Sumire Uesaka (Mari) brzmi jak przeciętna debiutantka, naśladująca manierę jakiejś znanej gwiazdki.

  

  

Pewnym plusem jest niesztampowa oprawa graficzna, ale zrzutki są trochę mylące – w rzeczywistości anime wygląda nie aż tak ślicznie, ponieważ rzucają się w oczy minimalistyczna (mówiąc najłagodniej) ilość ruchu, pustka tła (mówimy o tętniącej życiem dzielnicy handlowej) oraz statyczne ujęcia. Nie powiem, że jestem rozczarowana, bo nie spodziewałam się wiele, przykre to jednak, że Urahara wyraźnie zamierza dołączyć do ciągle rosnącej listy anime, którym nawet się nie chce próbować. A może kradnący kulturę kosmici porwali wszystkich scenarzystów i do napisania scenariusza trzeba było zatrudnić przypadkowego hipstera, porwanego z pobliskiej kawiarni i straszonego odebraniem mu organicznej bezglutenowej latte wolnej od GMO? To by sporo tłumaczyło.

Comments on: "Urahara – odcinek 1" (1)

  1. Diffi-Hellman said:

    Za to kocham ten blog. Oby kochanej redakcji nigdy nie zabrakło jadu do wylewania na gnioty wychodzące z kraju kwitnącej wiśni!

Leave a comment for: "Urahara – odcinek 1"