Killing Bites – odcinek 1

Ja to się chyba na własny pogrzeb spóźnię… ale nieważne. Ważne jest to że pierwszy odcinek Killing Bites okazał się wyjątkowo przyjemny w odbiorze, pod warunkiem jednak, że widz jest świadomy tego, na co się decyduje. A przecież chodzi tu tylko o przemoc i fanserwis, dużo przemocy i dużo fanserwisu. Tak w ogóle to seria chyba ma aspiracje, żeby straszyć widza, chociaż kompletnie jej to nie wychodzi, bo w gruncie rzeczy sama nie traktuje siebie poważnie, ale po kolei.

Protagonista z bożej łaski bierze nieświadomy udział w próbie gwałtu, która kończy się masakrą niedoszłych gwałcicieli przez śliczną niewiastę. Koniec końców oboje docierają na złomowisko, gdzie on próbuje się otrząsnąć (z marnym skutkiem) po tym, co zobaczył, a ona stawia się większemu od niej facetowi, który na ich oczach zmienia się w hybrydę człowieka i lwa.

Człowiek-lew się poci, macha pięściami na lewo i prawo, rzuca oponentką po wrakach, na nic się jednak zdają jego wysiłki, bowiem jest ona szczytowym osiągnięciem inżynierii międzygatunkowej, hybrydą człowieka i ratela miodożernego (określenie pszczoło-jamnik nie brzmi już tak groźnie). Pokonuje ona swojego przeciwnika z łatwością a widz otrzymuje garść informacji o tym, czym są tytułowe Killing Bites – czyli pojedynki między rzeczonymi hybrydami ku uciesze i zyskom bogatych biznesmenów.

Ale czy to w sumie ważne, jakie są powody tej nawalanki? Oczywiście show stara się jak może dorobić jakieś tło i może jest ono nawet całkiem zgrabne, ale tak naprawdę liczy się tutaj przemoc, golizna i odrobina humoru. Dwójka głównych bohaterów z równie niedorzecznego powodu ląduje pod jednym dachem, Hitomi ma robić za ochroniarza pana ciepłe kluchy, a na horyzoncie pojawia się kolejna hojnie obdarzona przez naturę oponentka.

Czego by nie pisać, to anime ma jeden cel – dostarczyć niskich lotów rozrywki i robi to na razie bardzo dobrze. Oczywiście można się czepiać szczegółów, że postacie żeńskie transformują się tylko do tego stopnia, żeby nie pozbawić ich kobiecych atutów, że główny bohater jest tu potrzebny jak piąte koło u wozu, ale w sumie po co, skoro można na te dwadzieścia parę minut wyłączyć w głowie wszystkie bezpieczniki poza tymi odpowiedzialnymi za podstawowe funkcje życiowe i cieszyć się seansem – mam tylko nadzieję, że dalsza część utrzyma tempo.

Technikalia są na przeciętnym poziomie, ale tempo akcji (szczególnie walk) i dobra ścieżka dźwiękowa nie pozwalają skupiać się na szczegółach. Ważne jest, że to, co ma być wypukłe, jest wypukłe, a to, co ma być wklęsłe, jest wklęsłe, zaś kadrowanie skutecznie koncentruje się na kluczowych szczegółach. No czego chcieć więcej?

Leave a comment for: "Killing Bites – odcinek 1"