Kokkoku – odcinek 1

 

Jest w zasadzie tak, jak się spodziewałam, czyli dziwnie i trochę nierówno. Juri Yukawa, lat dwadzieścia dwa, szuka pracy, na razie bez efektu. Motywację ma sporą i zrozumiałą – wyrwać się z domu, który jak się wydaje, utrzymuje matka (nie poznajemy jej), ponieważ ojciec, Takafumi, i brat, Tsubasa (lat trzydzieści jeden, uzależniony od gier), nie pracują, a siostra Sanae poświęca się samotnemu wychowaniu kilkuletniego nieślubnego syna Makoto (według słów matki, ostatniej szansy rodziny na wychowanie przyzwoitego człowieka). Doliczywszy dziadka, chyba ze strony ojca, mamy rodzinkę jak na anime bardzo nietypową, za to boleśnie przypominającą realne życie. Ale szybko pożegnamy real.

  

Zdetonowana niepowodzeniem kolejnej rozmowy kwalifikacyjnej i swoją sytuacją w ogóle Juri wysyła Tsubasę po Makoto do przedszkola. Niedługo później przeżyje szok, odebrawszy telefon od mężczyzny, który porwał jej bliskich i domaga się 5 milionów (według wujka Google’a trochę ponad 150 tys. zł) okupu, dostarczonych do opuszczonego budynku w ciągu pół godziny. Dzięki oszczędnościom dziadka pieniądze nie są problemem, ale jest nim czas, tym bardziej że Juri i Takafumi nie mogą dojść do porozumienia w kwestii dostarczenia okupu – dziewczyna chce iść z ojcem, ten jej zakazuje. Jedynie dziadek zachowuje spokój i znienacka wzywa oboje, by siedli wokół stołu i położyli dłonie na kamieniu – wygląda toto jak pamiątka z jakiejś wycieczki – który następnie skrapia własną krwią…

  

Juri ma wspomnienia z dzieciństwa o podobnym wydarzeniu, a senior też szybko sprawę wyjaśni, kiedy będą podążać na umówione z porywaczami miejsce. Kamień, pochodzący od jego dziadka, zatrzymuje czas, tworząc świat zwany Stasis, w którym można się poruszać – a czasem zostać pochłoniętym przez własne niepohamowane pragnienia… lub coś innego. Kiedy nasza trójka dociera do wskazanego budynku i próbuje zabrać swoich bliskich spomiędzy znieruchomiałych w pół gestu porywaczy, nagle pojawia się grupa innych ludzi, o wyraźnie wrogich zamiarach – okazuje się, że celem porwania wcale nie byli Tsubasa i Makoto, lecz jedno z pozostałych członków rodziny; reszta natomiast ma zginąć. Ale dziadek ma jeszcze jednego asa w rękawie… a Stasis kolejną niespodziankę.

  

  

Wydaje mi się, że na wypowiadanie się o fabule trochę za wcześnie; zauważę tylko, że zawiązanie następuje bardzo szybko i jest klarowne, co może zapowiadać sporo akcji. Dość nietypowi są protagoniści, z czym też wiążę pewne nadzieje, aczkolwiek do żadnego z nich nie zapałałam na razie szczególną sympatią. Zobaczymy jednakowoż, co dalej. Natomiast od razu rzuca się w oczy, że graficznie cudów nie będzie – projekty postaci są, powiedzmy, takie sobie i dość często się deformują zarówno w twarzach, jak i sylwetkach, a CG mocno się odcina od klasycznego rysunku (choć widywałam też gorsze zestawienia). Zdarzyło się parę ładnych teł, ale to wszystko; kolorystyka jest bura, a sporo akcji rozgrywa się w zacienionych pomieszczeniach. Warto chyba wspomnieć, że opening dobrze określa słowo „psychodeliczny” (z dodatkiem sporej ilości ingriszu), za to ending jest totalnie od czapy, jak z innej bajki. Razem wziąwszy, nie powiem, że mi się podobało, natomiast z ostrożnym zainteresowaniem i pewną dozą nieufności czekam na kolejny odcinek.

Leave a comment for: "Kokkoku – odcinek 1"