Sora Yori mo Tooi Basho – odcinek 1

Przed pójściem do liceum Mari Tamaki zapisała sobie trzy rzeczy, które chciałaby w tym okresie zrobić. Były to: prowadzenie dziennika, pójście raz na wagary, wybranie się na wycieczkę bez żadnego celu. W drugiej klasie nagle orientuje się, że nie zrealizowała jeszcze żadnego z tych planów. A czas ucieka. W przypływie odwagi postanawia zatem, że następnego dnia pojedzie na wagary w jakieś miejsce, w którym jeszcze nie była. Wspierana przez przyjaciółkę, pełna zapału nastolatka rusza na stację, po czym… tchórzy i wraca grzecznie do szkoły.

Niestety Mari nie jest typem osoby, która lubi ryzyko. Zawsze w ostatnim momencie wycofuje się, jeśli tylko istnieje choć cień szansy, że jej się coś nie uda. Jest to przygnębiające, ale pewnie niewiele zmieniłoby się w jej życiu, gdyby pewnego dnia nie znalazła okrągłego miliona jenów na stacji. Zguba należy do dziewczyny z jej szkoły, którą Mari postanawia odnaleźć i zwrócić cenny skarb. Okazuje się, że dziewczyna nazywa się Shirase Kobuchizawa, a owe „zaskórniaki” są jej potrzebne na wyprawę na Antarktydę. Matka Shirase była członkinią ekspedycji badawczej na biegunie południowym, gdzie zaginęła bez śladu. Choć nikt nie wierzy w to, że nastolatce uda się pójść w jej ślady, ona uparcie twierdzi, że pewnego dnia jej stopa stanie na najdalej wysuniętym na południe punkcie Ziemi.  Mari jest pierwszą osobą, która ją szczerze w tych staraniach wspiera, zatem Shirase proponuje jej… wspólną wyprawę. Pytanie tylko, czy Mari starczy odwagi, by wyrwać się z domu choćby na krótką wycieczkę na Hokkaido, by zobaczyć statek badawczy.

Gdyby nie raczej ryzykowny motyw główny, byłabym pełna optymizmu względem tej serii. W końcu w pierwszym odcinku udało się stworzyć bardzo przyjemny klimat i naprawdę ciekawie zarysować charaktery bohaterek, które nie wydają się tylko zbiorem chodzących schematów. To wbrew pozorom bardzo dużo, zwłaszcza w serii, w której na pierwszym planie mamy, co tu dużo mówić, grupkę słodkich dziewczynek. Pozwolę sobie wszakże zachować resztki dystansu i poczekam, aż odkryją przed nami, jak właściwie nastolatki zamierzają na tę Antarktydę się wybrać. Jeśli w planach jest wtargnięcie ukradkiem na statek, to mój obraz tej serii może ulec drastycznej zmianie…

Skoro jednak jesteśmy przy obrazie, przyznać muszę, że było to śliczne. Proste, ale niezwykle przyjemne dla oka projekty postaci, klimatyczne tła, doskonale dobrana paleta barw wraz z uroczą grą światła – to wszystko sprawiło, że seans można zaliczyć do udanych choćby i z samego faktu, że jest czym nacieszyć oko. Wyraźnie zresztą widać tu charakterystyczny styl Atsuko Ishizuki, choć może do tej pory nie dostaliśmy scen szczególnie efektownych wizualnie. To raczej na detalach winniśmy skupiać wzrok, to one bowiem dodawały charakteru poszczególnym scenom. Zresztą również warstwa dźwiękowa spełniła swoją rolę bez zarzutu.

Jak na razie jestem dobrej myśli. Wydaje się, że będziemy mieli do czynienia z lekkimi, spokojnymi okruszkami życia o grupce nastolatek, których połączy wspólne marzenie. Problem polega na tym, że to, co bez problemu jestem w stanie sobie wyobrazić w realiach szkolnych, może wyjść naprawdę różnie w tak abstrakcyjnym miejscu, jakim jest Antarktyda. Pozostaje mieć nadzieję, że reszta serii utrzyma poziom pierwszego odcinka. W drugim powinniśmy już dostać więcej szczegółów dotyczących samej wyprawy, prawdopodobnie zatem będzie można określić poziom realizmu tego anime. Na razie wydaje się, że historia jest przemyślana i bohaterki będą w stanie zrobić tylko tyle, ile mogłyby jakiekolwiek inne nastolatki na ich miejscu.

Leave a comment for: "Sora Yori mo Tooi Basho – odcinek 1"