Mahou Shoujo Ore – odcinki 1-2

No cóż, jak łatwo się było domyślić po zapowiedziach, a tym bardziej po przeczytaniu kawałka mangi (co uczyniłam w ramach obowiązków tanukowach, a zbiegiem okoliczności akurat pokrył się on z treścią dwóch wyemitowanych przedpremierowo odcinków), mamy do czynienia z kolejną parodią klasycznego gatunku magical girls. Parodią, że tak powiem, bezpardonową, ale to niekoniecznie znaczy, że udaną.

Piętnastoletnia Saki jest wraz ze swoją przyjaciółką Sakuyo aspirującą (na razie bez sukcesów, czemu trudno się dziwić po wysłuchaniu ich singla) idolką, zakochaną od dzieciństwa w starszym bracie Sakuyo, Mohiro, dla odmiany będącym połówką święcącego sukcesy duetu śpiewających idoli. Porównanie obu występów mówi samo za siebie, ale dziewczyna nie z tych, co by się drobiazgami załamywały.

  

Wracając do domu, Saki widzi podejrzanego osobnika dobijającego się do drzwi – nie wyglądałby bardziej jak yakuza nawet gdyby miał napisane na plecach „yakuza”. Jak wiadomo, pozory mylą, zwłaszcza w parodiach, i oto okazuje się, że Ko-chan jest partnerem – czy raczej etatową magiczną maskotką – jej matki, od nastoletnich lat będącej lokalną mahou shoujo, czyli kimś w rodzaju jednoosobowej straży sąsiedzkiej. A że właśnie nabawiła się urazu pleców i chęci na zasłużoną emeryturę, oboje dochodzą do wniosku, że magiczną pałeczkę mogłaby przejąć Saki… Dziewczyna nie jest jednak tak lekkomyślna, jak wygląda, i wcale nie ma ochoty na podejrzany układ, ale w tej właśnie chwili okazuje się, że jej ukochanego Mohiro porwały demony – również mistrzowie sztuki pozorów, jak widać na załączonych niżej obrazkach – i wloką do zaświatów. Na ratunek może mu przyjść tylko ona – jeśli wykrzyknie wyznanie miłosne i uaktywni swoją „Love Power”. Co też, oczywiście, czyni.

 

Efektem jest… odziany w falbaniastą spódnicę i niedosznurowany gorset różowowłosy, postawny młody mężczyzna. Zgodnie z niezwykle racjonalnym tłumaczeniem Ko-chana, męskie ciało lepiej nadaje się do walki, za to kostium jest tradycyjnym i jednocześnie modnym elementem roli. Podobnie racjonalne są oferowane bronie – wsuwki-granaty, magiczny pistolet z nieskończoną amunicją i „magiczna” różdżka, która nie robi nic bardziej niebezpiecznego niż zwykła pałka.

  

Po wyczerpującej i krwawej, acz zwycięskiej bitwie z hordą równie umięśnionych demonów Saki musi jeszcze przetrwać zderzenie z porażającą elokwencją wdzięcznego Mohiro i stawić czoła faktowi, iż wszystkie te wydarzenia miały świadków w postaci Sakuyo i ich menadżera, jak się okazuje, fana magical girls. W przeciwieństwie do księcia w opresji, oboje doskonale zdają sobie sprawę z prawdziwej tożsamości dziewczyny. Za to podobnie jak on, są tym zachwyceni…

  

Następnego dnia Saki udaje się pod dom przyjaciółki, by z nią porozmawiać przed szkołą, i zostaje wynagrodzona widokiem Mohiro, co prawda zepsutym pojawieniem się jego partnera, a jej osobistego wroga i rywala, Hyoe. W dodatku okazuje się, że Sakuyo nie jest wcale zachwycona jej wyznaniem i nie zamierza jej wspierać w zdobywaniu serca brata. Wisienkę na torcie stanowi zminiaturyzowany do odpowiednich dla mahoushoujowej maskotki rozmiarów Ko-chan, i nie sposób się nie zgodzić z opinią Saki, że jest to creepy. Ale bohaterka nie ma zbyt wiele czasu na płacz i zgrzytanie zębów, bo Mohiro ponownie stał się celem demonów! (Ko-chan ma aplikację do ich lokalizowania w telefonie).

  

Tak, oboje uważają, że to dziwne. Jeszcze dziwniejszy jest ów demon, skrzyżowanie głowy uroczego misia z torsem pakera i niepoliczalną ilością mackowatych odnóży, z których rzecz jasna szybko robi użytek – tym razem Saki może się tylko cieszyć, że jest w męskim ciele. Niemniej sytuacja nie wygląda dla niej najlepiej, kiedy na odsiecz przybywa Sakuyo – a dramatyczne wyznanie jej prawdziwych uczuć skutkuje pojawieniem się kolejnej postawnej mahou shoujo z niskim głosem…

No cóż, nie nudziłam się – akcja pędzi do przodu, bohaterka jest żywiołowa i gadatliwa, także w myślach, ale, trzeba przyznać, zdecydowana i niegłupia, stąd nie wzbudziła we mnie (jeszcze) irytacji. Jednak zastosowana w tym całym szaleństwie metoda wydaje się trochę zbyt prosta i oczywista – wszystkie gagi, łącznie z wyjściowym transgenderowym konceptem, oparte są na prostym odwróceniu ról i stereotypów oraz aluzjach jasnych jak supernowa, a humor jest niekoniecznie wysokich lotów. Brakuje temu zwyczajnie świeżości i oryginalności, jaką miało Binan Koukou Chikyuu Bouei­‑bu LOVE!, stąd i ubaw jest taki sobie. Chociaż owszem, prychnęłam kilka razy, ale półuśmiech nie opuszczał moich ust głównie z powodu zesztywnienia mięśni.

Koniec pierwszego odcinka zawierał, jak się zdaje, japoński teledysk, i tego nie zamierzam w żaden sposób komentować. Podobnie jak kilku jego pierwszych minut, acz z zupełnie innych względów. W sumie… jedno i drugie trzeba samemu zobaczyć.

Graficznie też animce daleko do fajerwerków, tła są ubogie, raczej markowane niż malowane (nie uświadczyłam przez te dwa odcinki ani jednego statysty); postaciom zdarza się wyglądać ładnie na zbliżeniach, ale to raczej przypadek, zaś animacja na ogół nie kole oczu, byle się za bardzo nie wpatrywać. Na szczęście nie ma CG, za to SD są paskudne prawie przez cały czas. Polecać? Nie mam pojęcia, może trzeci odcinek coś tu pomoże, aczkolwiek podejrzewam, że fani parodii już się zapoznali. Natomiast przyznam, że obejrzany wyłącznie pod recenzenckim przymusem ending drugiego odcinka, kaleczący uszy singlem bohaterek, zawierał kilka na tyle intrygujących przebitek, że kto wie, czy to nie będzie dość, by mnie utrzymać przy ekranie…

Leave a comment for: "Mahou Shoujo Ore – odcinki 1-2"