Caligula – odcinek 1

Zajawki są także dla leniwych, więc pierwszy odcinek Caliguli da się streścić bardzo krótko: niejaki Ritsu Shikishima, licealista, powoli zaczyna odkrywać, że z otaczającą go rzeczywistością jest coś bardzo nie tak. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda zwyczajnie: przyzwoita rodzina, przyzwoita szkoła, jacyś kumple, jakaś zaprzyjaźniona dziewczyna – ot, zwyczajne nastoletnie życie bez specjalnych wzlotów czy dołków. W pewnym momencie jednak w tę rzeczywistość zaczynają się wdzierać „zakłócenia” – zarówno w dosłownym znaczeniu psucia się „obrazu”, jak i mniej dosłownym, dziwacznych wydarzeń, na które otoczenie nie reaguje lub reaguje równie dziwacznie.

  

Trudno właściwie napisać coś więcej, ponieważ celem odcinka wyraźnie było zaintrygowanie widza, a nie podanie choćby i kawałeczka odpowiedzi. Pozostaje więc skupić się na tym, czy ta metoda zadziałała. Hmmm… Zacznijmy od plusów: podobały mi się tła, podobała mi się szarawa, przygaszona paleta oraz choreografia scen akcji. Podobało mi się także stopniowanie napięcia, ewidentnie obliczone na celowe mylenie tropów, bo „niespójność” rzeczywistości jest czymś, co zauważa nie tylko główny bohater. Podobała mi się muzyka, w szczególności piosenki wirtualnej idolki μ, która – co widać nawet jeśli nie czytało się zapowiedzi – jest tutaj wyraźnie bytem kluczowym. Innymi słowy: podobał mi się klimat.

 

Nie podobało mi się to, co dość wyraźnie ma być znakiem firmowym, czyli topienie scen w sosie psychologii (a obawiam się, że niedługo także filozofii) dla ubogich. Zamiast robić wrażenie, zniechęcało tylko do głównego bohatera, który wychodzi nie tyle na sympatycznego maniaka tej dyscypliny, ile na nudziarza zamęczającego otoczenie monologami mającymi dowieść, jaki to on jest inteligentny. Inna rzecz, że nie wiemy jeszcze, na ile on sam jest „prawdziwy”, a na ile okaże się wykreowanym przez samego siebie ideałem. Nie podobał mi się także kalejdoskop niewątpliwie ważnych postaci, które pojawiały się w oderwanych migawkach w sposób niepozwalający ich zapamiętać ani uporządkować informacji na ich temat. A, i nie podobały mi się za długie rzęsy w projektach postaci.

 

 

Pierwszy odcinek nie zdradza jeszcze, na czym dokładnie ma polegać główna linia fabularna, trudno więc go ocenić, a tym bardziej – ocenić na jego podstawie potencjał serii. Większość zauważonych przeze mnie wad to wady „wstępu do historii”, a nie samej historii, której zarysów jeszcze nie widzimy. Na razie powiedziałabym, że jestem ostrożnie zaciekawiona – scenarzyści nie idą w makabrę, nie próbują od pierwszego kadru zalać widza dramatem, tragedią i krwią. Zobaczymy, co z tego wyniknie – trzy odcinki powinny odpowiedzieć na pytanie, czy warto kontynuować seans.

 

Leave a comment for: "Caligula – odcinek 1"