Ginga Eiyuu Densetsu: Die Neue These – Kaikou – odcinek 1

Ten serial jest zbędny, naprawdę, naprawdę zbędny. Poprzednia ekranizacja cyklu powieści Ginga Eiyuu Densetsu liczyła oszałamiające sto dziesięć odcinków i choć kilka dłużyzn dałoby się wyciąć, to jednak na przedstawienie całej tej monumentalnej wojskowej space opery zdecydowanie potrzeba co najmniej kilkudziesięciu godzin. Teraz wchodzi studio Production I.G. i mówi, że przedstawi dokładnie tę samą historię, tylko partiami po dwanaście odcinków, a reżyserem będzie Shunsuke Tada – spec od serii sportowych. Słysząc takie wieści, uznałem, że co prawda mają prawo robić seriale jakie chcą, ale zamiast kalać pamięć starych klasycznych serii, lepiej by robili nowe dobre. Zabrałem się więc za pierwszy odcinek, ciekawy bardziej „jak” niż „czy” tę serię spaprzą. I dowiedziałem się.

Jest… doskonale. Dużo, dużo lepiej, niż miało wszelkie prawo być. W zasadzie nie mam większych uwag. Zaczyna się od krótkiego wprowadzenia w świat przedstawiony, po czym bez zbędnej zwłoki przechodzimy do mięska, czyli Bitwy o Układ Astate, która zajmuje niemal całość odcinka i pewnie obejmie również większość, o ile nie całość, kolejnego. Jak na Ginga Eiyuu Densetsu, bitwa ta jest mało ciekawa, przynajmniej z początku, bo jeden z protagonistów, Reinhard von Lohengramm, roznosi flotę Federacji Wolnych Planet bez większego problemu. Jej dowódcy zachowują się jak skończeni idioci, Reinhard natomiast jest militarnym geniuszem, więc na flotę przeciwną patrzy się jak na bydło idące na rzeź. Jest to potrzebne jako element budowy świata przedstawionego – widzimy, że stary porządek w galaktyce jest skostniały i dysfunkcjonalny, co pięknie wprowadza w przyszłe podziwianie, jak się będzie walił.

Rozumiem to, ale dalsze bitwy tej opowieści, bardziej złożone i przypominające partię szachów, wciągają po prostu dużo bardziej. Mimo to reżyser poradził sobie doskonale z wyciągnięciem z tego, ile się da. Poznajemy relacje między Reinhardem a jego przyjacielem i zastępcą Siegfriedem Kiercheisem, relacje między Reinhardem a starą generalicją (nienajlepsze), w końcu mimo że z góry wiadomo, jak bitwa się skończy, obserwowanie, co też Reinhard następnego wymyśli, okazuje się zaskakująco rozrywkowe. W dodatku zakończenie świetnie podkręca emocje przed najbliższym odcinkiem. Ten epizod jest więc doskonale zaplanowany, a i wyreżyserowany bardzo dobrze. Przedstawianie bitew kosmicznych tak, żeby było wiadomo, co się dzieje, to nie jest proste zadanie, cieszę się, że na razie prezentuje się to bez zarzutu.

Pozostają jeszcze kwestie techniczne. Kreska i animacja postaci mnie nie porwały, głównie stoją i wydają rozkazy, więc nie było czym się popisać, a animatorzy trochę mnie zirytowali, używając cieni tak mocnych, jakby wszyscy stali pod lampami halogenowymi. Za to statki kosmiczne, wybuchy i strzały są prześliczne. To cudeńka stworzone z miłością, na które wprost nie mogę się napatrzyć.

Ogólny wniosek, jaki wyciągnąłem z seansu, jest taki, że podtrzymuję swoje stanowisko: to serial zbędny, ale gdyby wszystkie zbędne rzeczy oglądało się tak przyjemnie, jak ten odcinek, to byłbym przeszczęśliwym człowiekiem.

Leave a comment for: "Ginga Eiyuu Densetsu: Die Neue These – Kaikou – odcinek 1"