Gurazeni – odcinek 1

Natsunosuke Bonda jest dwudziestosześcioletnim miotaczem drużyny Pająków, który swoich rywali ocenia głównie po tym, ile zarabiają rocznie. Sam Bonda plasuje się dość wysoko z zarobkami na poziomie 18 milionów jenów, ale oczywiście są zawodnicy dużo lepsi. Oczywiście gaża zależy od wyników gracza, dlatego bohater zawsze stara się wypaść dobrze i bardzo poważnie podchodzi do swoich obowiązków. Ulubioną grą Pająków oczekujących na ławce na swoją kolej jest zgadywanie wysokości pensji poszczególnych przeciwników, w czym naturalnie celuje właśnie Bonda. Poza tym z odcinka pierwszego dowiadujemy się, ile mniej więcej trwa kariera profesjonalnego baseballisty i co ewentualnie może robić po jej zakończeniu, jeżeli ma dużo szczęścia lub znajomości. Poznajemy też kolegę Natsunosuke, komentatora sportowego, który sam kiedyś grał.

 

 

Nie oczekiwałam po Gurazeni cudów, liczyłam jedynie na przyzwoitą sportówkę, w której duży nacisk położono na kwestie finansowe. Przeliczyłam się, ponieważ kwestie finansowe przesłaniają tu wszystko inne. Generalnie to był jeden z najnudniejszych pierwszych odcinków, jakie kiedykolwiek widziałam. Po pierwsze, był przegadany do granic możliwości i bynajmniej nie mam na myśli dialogów, ponieważ trzy czwarte anime zajmują komentarze głównego bohatera, będącego jednocześnie narratorem. Serio, jego pierwsza tyrada trwa prawie dziesięć minut i dotyczy głównie kasy. Ja naprawdę rozumiem, że sport to maszynka do robienia pieniędzy i zarobki sportowców są roztrząsane równie dogłębnie, jak ich dokonania, ale bez przesady. Wyjątkowo nie podoba mi się pomysł sprowadzenia baseballu czy jakiekolwiek innej dyscypliny tylko do pieniędzy, tymczasem z Gurazeni płynie nauka, że graczy interesują tylko zarobki i tylko z ich powodu uprawiają ten sport. Po drugie, to anime mogłoby być o czymkolwiek – hodowaniu tulipanów, polityce lub każdym dowolnym sporcie, i jego fabuła nie straciłaby nic ze swojej nijakości. Zresztą, jaka fabuła w ogóle, bo czy zlepek przypadkowych scen i głos zza kadru przez ponad dwadzieścia minut ględzący o tym samym zasługują na podobną nazwę? W sensie, wszystko tu jest pretekstowe, Bonda mógłby być wyżej postawionym szczurkiem w korpo lub dosyć poczytnym autorem powieści/mang, i tak wszystko sprowadza się do porównywania, kto ma więcej forsy.

 

Bohaterowie, a właściwie protagonista i jego kolega, bo innych widzimy przez chwilę i wypowiadają jedno zdanie lub milczą, są drewnianymi kukłami. Grafika jest brzydka i biedna, i nie mam na myśli specyficznych projektów postaci, tylko niechlujny rysunek, paskudne CG oraz animację stojącą poziom wyżej od picture dramy. Muzyka jest taka sobie – jedyne światełko w tunelu to niezła czołówka i sympatyczny ending.

Serio, nie widzę ani pół powodu, by marnować czas na coś tak beznadziejnego i pozbawionego polotu. Temat jest fajny i z potencjałem, ale na razie nikt nie robi nic, by go wykorzystać. Nędza straszliwa, lepiej trzymać się z daleka.

Leave a comment for: "Gurazeni – odcinek 1"