Hinamatsuri – odcinek 1

Yoshifumi Nitta to młody, ale całkiem wysoko postawiony członek yakuzy, który uwielbia kolekcjonować wartościowe rzeczy, głównie wazony i dzbany. Niestety, pewnego feralnego wieczoru całą jego kolekcję szlag trafia, kiedy z sufitu dosłownie na głowę spada mu zapakowana w metalowe jajo dziewczynka. Bowiem uwolniona z dziwacznego obiektu dziewuszka okazuje się obdarzona potężnymi mocami telekinetycznymi i nie zawaha się ich użyć. Skąd jest i kim, tego ani Yoshifumi, ani my się nie dowiadujemy. Ale jedno jest pewne, Nitta dorobił się współlokatorki. Bardzo uciążliwej.

Hm… Z sympatii do bohaterów chciałabym napisać, że to był udany seans, ale jednak nie mogę. Dlaczego? Cóż, dobre pytanie, bo przyznam szczerze, iż trudno mi przetrawić to, co obejrzałam. Od razu zaznaczam, że z pierwowzorem nie miałam okazji się zapoznać, ale po seansie nie wiem, czy chcę, bo mam bardzo mieszane uczucia. Ale zacznijmy od początku…

To było dość dziwne. I to nawet nie jest kwestia specyficznego poczucia humoru, bo żarty są dosyć standardowe i na pewno mogłyby być śmieszne, gdyby podać je w nieco inny sposób. Pierwszy odcinek składa się z różnych scenek połączonych ze sobą, powiedzmy, nieco umownym łańcuchem przyczynowo-skutkowym, ale spokojnie, nie o skomplikowaną i wielowątkową fabułę tu chodzi. Wszystko natomiast dzieje się strasznie szybko, żadna ze scen nie ma okazji wybrzmieć, przez co miałam wrażenie niesamowitej sztuczności przedstawionych wydarzeń. Fajnie, że Nitta nie załamuje się i nie wariuje, bo coś dziwacznego spada mu na głowę, ale cała akcja rozgrywa się nagle i mężczyzna nie wykazuje praktycznie żadnej reakcji na fakt, iż stało się coś realnie niewytłumaczalnego. A to dopiero początek tak dziwnie skonstruowanego scenariusza. Serio, nie wiem, czy tak to wygląda w oryginale, czy ekipa jest tak nieudolna i wpycha maksymalną ilość gagów do jednego odcinka, bo ma ich tylko dwanaście, czy jeszcze coś innego. Całość zdecydowanie powinna zwolnić i nabrać płynności, bo na razie jest rwana i zupełnie nieposkładana.

A szkoda, bo mimo braku naturalności w wielu momentach, dwójka protagonistów prezentuje się całkiem odświeżająco i sympatycznie. Nitta jest opanowany (nawet za bardzo) i odpowiedzialny, a Hina mimo pozornego stoicyzmu zdaje się przeżywać naprawdę sporo emocji. I nie, to nie jest tak dramatyczne jak brzmi, mimo że pojedyncze kwestie dziewczynki rysują mało przyjemny obraz jej przeszłości. Tylko niestety relacje bohaterów są opakowane w bardzo dziwnie i nienaturalnie skrojoną fabułę. Przynajmniej w anime. Przynajmniej w pierwszym odcinku. A, no i jeszcze ten nikomu nic nie mówiący wstęp.

Technicznie seria wypada poprawnie, bo mimo widocznych oszczędności tła są całkiem ładne, projekty postaci nawet miłe dla oka, a animacja płynna, kiedy tego wymaga sytuacja. Muzyka… jest. Więcej o niej w stanie powiedzieć nie jestem. A, tylko ending wypada nieszczególnie, bo Yoshiki Nakajima (seiyuu Yoshifumiego) śpiewa mocno tak sobie.

Leave a comment for: "Hinamatsuri – odcinek 1"