Omae wa Mada Gunma o Shiranai – odcinki 1-3

Czasami człowiek dochodzi do wniosku, że nuda staje się niemożebna, nic konstruktywnego i tak nie zrobi, więc można by coś obejrzeć z nowego sezonu animców. Do wyboru: 10 isekajów, 20 haremówek, 30 kontynuacji, krótkometrażowa komedia o japońskiej prefekturze, o której słyszy pierwszy raz w życiu. Hmmmmm….

Hmmmmm…

Skutek seansu jest taki, że nie rozumiem, o co chodzi, ale też rozumiem, że o to chodziło, żebym nie rozumiał. Myślę, że wiedza japońskich odbiorców o prefekturze Gunma nie jest jakaś szokująco większa od naszej. Podobno ma opinię dziury zabitej dechami, ale dziura zabita dechami w Japonii to i tak niedościgłe wyżyny cywilizacji w porównaniu do czegokolwiek w kraju nad Wisłą, więc ten żarcik istotnie może się na nas marnować. Pozostałe chyba nie, bo na przykład pierwszy odcinek przedstawia szokujący fakt, że drzwi pociągów na linii Takasaki nie otwierają się automatycznie. Kogo to obchodzi? Oczywiście absolutnie nikogo, zresztą pozostałe odcinki również starają się trzymać poziom prezentując fakty kompletnie od czapy.

Słowo „Gunma” jest w tej serii traktowane niemal jako znak przestankowy. Gunma tu, Gunma tam, Gunma tadadam, Gunma nieskończonym źródłem absurdu. Do fabuły to pasuje, bo protagonista Nori przeprowadza się do Gunmy i boi się wszystkiego, co z nią związane, okazuje się, że najzupełniej słusznie. Już w drugim odcinku koledzy ze szkoły chcą go zlinczować za obrażanie lokalnych zwyczajów. Nori wsparcia szuka u starego przyjaciela, który od lat mieszka w Gunmie, niestety okazuje się, że zbyt długi pobyt znaturalizował go w tym stopniu, że jak i cała prefektura jest stracony dla ludzkości.

Wszystko to oczywiście pokazane jest tak tanio, jak się da, a nawet taniej. Odcinki trwają ledwo trzy minuty, a i tak animacja i tła są wycinane gdzie się da, a i gdzie się nie da próbują. Czy to istotne? Chyba niezbyt. Ważniejsze, że Nori w ramach swojej ciągłej mizerii jest całkiem wciągającą postacią. Poza tym grafika jest biedna, ale charakterna, a ogólna ekscentryczność serii skutecznie odwraca uwagę od technicznych zgryzot. Dla przykładu, pod koniec każdego odcinka jest scenka live-action. Można pooglądać ichniego burmistrza, jak chwali swoje miasto (to pan na górze wpisu), podziwiać jak inna pani wcina lokalny udon, albo posłuchać kilku ciepłych słów od jednego z seiyuu.

Ekstremalnie dziwne? Tak. Roztkliwiające? Też. Tak więc ta koślawo animowana, nie wiadomo o czym, mikroskopijna seria mi się podoba. Podoba bardziej niż większość innych rzeczy o 50 razy większym budżecie. Życie bywa zaskakujące, kiedy się człowiekowi nudzi.

Leave a comment for: "Omae wa Mada Gunma o Shiranai – odcinki 1-3"