Saredo Tsumibito wa Ryuu to Odoru: Dances with the Dragons – odcinek 3

Po nocy spędzonej u zaprzyjaźnionego… krasnoluda bohaterowie dostają telefon od szefa. Ktoś włamał się do magazynu dowodów i skradł dokumenty dotyczące ognistych i czarnych smoków. A jako że papiery zaginęły, szef zmniejsza im nagrodę. Podobnie jak za rozlane mleko,  ucieczkę córki i stłuczony talerz. Ale nic to, zawsze można wydać nieistniejące pieniądze na kolejne krzesło albo kolejny gadżet bojowy, prawda?

 

Po scenkach rodzajowych, czyli rozmowie z szefem, krasnoludem, sprzedawcą i dziennikarką, oraz ostatecznym udowodnieniu, że Gigina nie potrafi kierować autem, bohaterowie udają się do pracy – czyli do ochraniania Eminencji… Gdzie ni z gruszki, ni z pietruszki zaczynają sobie rozbić nawzajem wyrzuty i się kłócić o krzesła, i inne takie. Taka scena trochę pasująca jak kwiatek do kożucha i bardzo wyglądająca na taką, która w powieści miała jakieś uzasadnienie, natomiast tutaj miałaby spełniać rolę elementu komediowego (sic!). Nie było komediowe, było… dziwne.

 

Mniejsza z tym, bohaterowie eskortują Eminencję na miejsce tajnego spotkania w opuszczonym kościele, gdzie następuje kolejna wymiana zdań, tym razem pomiędzy nim i Gayusem, na tematy religijne, co można generalnie podsumować, że wiara jest dla ludzi namiastką bezpieczeństwa, zwłaszcza gdy nie chcą wyjść ze strefy komfortu i zobaczyć, że świat jest jaki jest, a cudów nie ma. Konwersację przerywa przybycie delegata z miasta-państwa, o którym ostatnio wiele się mówi w parlamencie. Jak łatwo można przewidzieć, wkrótce następuje atak zabójców, a nasi dzielni bohaterowie muszą walczyć o życie swoje i obu dyplomatów.

 

Po trzech odcinkach nadal jestem w kropce i nie wiem za bardzo, co sądzić o tej serii, ani w jaki sposób może się ona rozwinąć – bo może i w dobry (odkrywamy nieprawości świata i się nie dajemy) i w zły (się poświęcamy dla sprawy/nas poświęcają dla sprawy). Widziałam także komentarze, że pomiędzy Gayusem a Giginą jest świetna „chemia” i panowie się dobrze dogadują – ale nie wiem, czy te same odcinki widzieliśmy, bo chwilowo widzę tej sławetnej „chemii” jeno przebłyski, panowie się dogadują tak średnio, a w trakcie walki bardziej. Ścieżka dźwiękowa jest dziwna – ni to irlandzkie plumkanie, ni to blues, co jest mocnym kontrastem do popowych openingu i endingu. Animacja wyjątkowo niskobudżetowa, z akcją przeważnie dziejącą się w ciemności i sztancowymi komputerowymi zaklęciami, z kilkoma lepszymi ujęciami na odcinek. Faktem jest natomiast, że intryga fabularna gdzieś się tam rozwija pomalutku, i, pominąwszy okropnie egzaltowane nazwy własne, zaczyna trochę wciągać. Czy na tyle, by dotrwać do końca serii – zobaczymy.

 

Leave a comment for: "Saredo Tsumibito wa Ryuu to Odoru: Dances with the Dragons – odcinek 3"