Angolmois: Genkou Kassenki – odcinek 2

Aż chciałoby się napisać: jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz, ponieważ to, co ma miejsce w tym odcinku, jest bezpośrednim skutkiem decyzji bohaterów podjętych z powodu opieszałości i/lub pychy, choć mam również dziwne wrażenie, że był to zabieg zastosowany przez autora z niezwykłą premedytacją… A może po prostu nagiął faktyczne wydarzenia do swoich potrzeb? Uczciwie przyznaję, że nie szperałam w źródłach historycznych, by sprawdzić, jak wyglądał przebieg inwazji na Tsushimę. Acz może powinnam ten błąd naprawić? No nic, przejdźmy jednak do odcinka.

Kiedy zwiadowcy poinformowali władze wyspy, że z Półwyspu Koreańskiego wypłynęły mongolskie statki, starszyzna postanowiła zwołać naradę i, o dziwo, zaprosić na nią Jinzaburou. W jakim celu, za bardzo nie wiadomo, gdyż jak słusznie podsumował to protagonista – bardziej przypominało to wspominkowy piknik niż faktyczną dyskusję na temat strategii. A że mimo statusu wygnańca, były samuraj charakteru i dawnej mentalności nie stracił, to wyraża swoje zdanie na głos…. Co skutkuje wyrzuceniem go z „narady” i przekreśla jakiekolwiek szanse na chociażby zmniejszenie strat w nadchodzącym starciu z Mongołami, którzy już pukają do tylnych drzwi wyspy. Mieszkańcy Tsushimy o prawdziwej wojaczce pojęcia właściwie nie mają i napędza ich jedynie duma i odwaga głupców, więc efekt tego starcia nie jest trudny do przewidzenia.

Cóż, z jednej strony jest to jak najbardziej logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy, ale z drugiej miałam nieodparte wrażenie, że był to przemyślany zabieg autora, mający na celu uczynienie głównego bohatera odpowiedzialnym nie tylko za obronę fizyczną, ale i za strategię i pokazanie, że pod każdym względem jest wyjątkowy. W sumie nie mam nic przeciwko, jeśli protagonista faktycznie jest w stanie taki ciężar udźwignąć. Niemniej jednak takie „protagonistocentowanie” historii jest dosyć ryzykownym zabiegiem, bo z eksperta i guru łatwo zrobić Gary’ego Stu, który będzie nie do wytrzymania. No cóż, poczekamy zobaczymy, bo na razie Jinzaburou jak najbardziej daje się lubić.

A i żeby nie było, że starcie z wrogiem to jedyny element tego odcinka. Nie, nie, nie. W kilku scenach oraz retrospekcjach dowiadujemy się bowiem konkretnych rzeczy o głównych bohaterach (mam tu na myśli pana Kuchiiego i Teruhi), ale zmyślnie odsłonięto tylko niektóre karty, żeby zaostrzyć apetytów widzów na dalsze rewelacje. I słusznie, bo nie ma nic gorszego niż nieumiejętnie wyjawiony sekret. Miło też widzieć drobne, ale całkiem udane wstawki humorystyczne, które, dobrze rozegrane, w przyszłych odcinkach będą wzbogacać relacje między bohaterami.

O ile warstwa fabularna miewa się nieźle, tak już wizualnie jest… słabiej. Znacznie słabiej. Może poprzedni odcinek był lepszy, może liczba scen walki w tej odsłonie wymagała o wiele więcej dynamicznych ujęć, a może oba te powody i cała masa innych… Tak czy siak, druga część pod względem graficznym prezentuje się biednie i nałożony na obraz filtr nie pomoże tego ukryć. Niestety, ostatnią rzeczą, jaką można napisać o tym odcinku, jest to, że animacja była w nim dynamiczna. W scenach zbiorowych mamy armię klonów (może był to zamierzony przez autora efekt w celu odczłowieczenia wroga – nie mam pojęcia…) oraz wykorzystanie modeli trójwymiarowych, co w oddaleniach jeszcze tak nie razi, ale w zbliżeniach… Brrrrr. Pojedynki jeden na jeden składają się zwykle z jednego lub kilku trzęsących się statycznych ujęć i jednego zbliżenia na dynamiczne cięcie ostateczne. Słowem: nuda, brak finezji i chyba również środków finansowych… A, no i mimo mocno takiej sobie jakości grafiki, krwi i trupów tu trochę jest, więc co wrażliwsi niech czują się ostrzeżeni. Z drugiej jednak strony zaprawieni miłośnicy stylu żabką krytą w morzu krwi i posoki nie znajdą tutaj nic niezwykłego.

No cóż, jakoś bardzo, bardzo zawiedziona nie jestem, ale wolę przestrzec widzów, którzy mają nadzieję na efektowne sceny walk. Tutaj tego raczej nie znajdziecie… Chyba że coś się jeszcze zmieni.

Leave a comment for: "Angolmois: Genkou Kassenki – odcinek 2"